Czy jeszcze mnie dziwi, że badanie histopatologiczne, które stało się podstawą diagnozy nowotworu u pewnej pacjentki, biegły podsumował tak: „W preparacie stwierdza się obcy fragment materiału przemawiający za rakiem. Nie ma on jednak związku z badaniem zasadniczym i jest obcą domieszką. Patomorfolog powinien tak to opisać. A dodatkowo porozumieć się z lekarzem klinicystą, który skierował materiał do badania histopatologicznego. Powinien był mu wyjaśnić swoje wątpliwości. Należało zdawać sobie sprawę, jakie to może powodować następstwa”?
Nie, nie dziwi mnie. Szczególnie w świetle ustaleń najnowszego raportu NIK na temat tego, jak wykonuje się w Polsce badania histopatologiczne.
Błędne badanie hist-pat = błędna diagnoza?
Badanie histopatologiczne to codzienność, przede wszystkim w diagnostyce onkologicznej. Od tego, czy jego wynik jest wiarygodny, zależy być albo nie być pacjenta. O tym, że kontrola NIK w zakresie badań patomorfologicznych jest w trakcie, napisałam w poście: „Nierozpoznany czerniak: błąd w badaniu hist.-pat.” Zachęcam do przeczytania tamtego tekstu. Zawarłam w nim rady dla pacjentów, co zrobić, jeśli wynik badania histopatologicznego budzi wątpliwości.
Procedurę wykonywania badania ze wskazaniem, gdzie są punkty krytyczne, opisałam z kolei w poście „Jak wędruje materiał tkankowy?” Przedstawiona tam historia leczenia pewnej pacjentki mrozi krew w żyłach.
Co to jest badanie histopatologiczne?
Badanie histopatologiczne to badanie, które polega na ocenie pod mikroskopem materiału pobranego od pacjenta. Wykonuje je lekarz specjalista patomorfolog. Celem tego badania jest uzyskanie odpowiedzi na pytania:- czy oceniana zmiana jest nowotworem,
- określenie typu histologicznego nowotworu,
- określenie stopnia złośliwości histologicznej guza (grading – G).
Przedmiotem badania histopatologicznego są usunięte chirurgicznie narządy lub części narządów. Hist.-pat. wykonuje się także z pobranych w trakcie biopsji wycinków tkankowych.
Badanie histopatologiczne pod mikroskopem NIK
NIK nie opublikował jeszcze całości raportu „Organizacja, dostępność i jakość diagnostyki patomorfologicznej”. Dotarłam do jego fragmentów. Wnioski są wiele mówiące.
- Podmioty lecznicze oszczędzają na pacjentach. Bo kiedy zlecają czy wykonują badanie patomorfologiczne, to koszty tego badania muszą zmieścić w ogólnych, refundowanych przez NFZ kosztach opieki ambulatoryjnej albo hospitalizacji pacjenta. Procedury hist-pat. nie są odrębnie wyceniane.
- Aż 90% wyników badań histopatologicznych, z którymi pacjenci zgłosili się do Instytutu Onkologii, było opisanych skrajnie niestarannie Na tyle,że taki wynik i postawione przez patomorfologa rozpoznanie nie mogło być podstawą do podjęcia decyzji o sposobie leczenia pacjenta. Trzeba było badanie powtarzać.
- W 70 % skontrolowanych przez NIK podmiotach leczniczych badania patomorfologiczne nie były wykonywane w odpowiednich warunkach. Nie trzeba dodawać, że zwiększa to ryzyko błędu w ocenie hist.-pat.
Brudas w pracowni patomorfologii
W tej sytuacji nie dziwi mnie także, że do opisanego na wstępie błędu w badaniu histopatologicznym, który miał bardzo poważne skutki dla zdrowia pacjentki, doszło prawdopodobnie na skutek tego, że ktoś w pracowni patomorfologii był zwykłym brudasem.
Biegły napisał tak:
„Należy przypuszczać, że w czasie wyjmowania materiału z naczynia i przygotowywania go do badania, z narzędzia lub płyty dostał się do tego materiału fragment innego, który był rakiem, a pozostał po uprzednio opracowywanym w pracowni materiale.”
Idzie ku lepszemu
Polskie Towarzystwo Patologów robi dużo, aby poprawić sytuację. Kluczem jest zwiększenie ilości dobrze wykształconych lekarzy specjalistów patomorfologów, realna wycena badań histopatologicznych i odpowiednie przygotowanie pracowni. Trzymam kciuki. A tymczasem sądy wydają wyroki w podobnych sprawach. Kilka dni temu wygraliśmy 300 tys. zł. dla pacjentki, która padła ofiarą dramatycznego błędu w rozpoznaniu histopatologicznym. Możesz o tej sprawie przeczytać na stronie BFP.
{ 6 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }
a komuś przecież musimy wierzyć 🙁
Tak. Musimy i chcemy. Ja jednak zalecam zasadę ograniczonego zaufania do lekarzy i pielęgniarek, w których ręce oddajemy swoje życie i zdrowie. Trafia do mnie spory odsetek lekarzy i pielęgniarek poszkodowanych przez błąd medyczny. Jak to możliwe? Mimo całej swojej wiedzy i doświadczenia na pewnym etapie, zmagając się z chorobą, z ulgą i bezkrytycznie oddali się po opiekę kolegów po fachu. Pozdrawiam serdecznie!
Z całego serca życzę kolegom patomorfologom, aby udało im się zrobić porządki na swoim podwórku. Gdy już powiedzie się im, przyjdzie kolej na zmiany u nas, medyków sądowych, bo tu też jest co naprawiać.
Obawiam się, że jeśli sukcesem jest fakt, że 24 czerwca br. z testu w ramach Państwowego Egzaminu Specjalizacyjnego w dziedzinie patomorfologii 11 osób uzyskało wynik pozytywny, to trochę jeszcze potrwa zanim patomorfolodzy zyskają komfort pracy i podstawowym problemem przestanie być presja czasu. Nie mówiąc już o niedofinansowaniu procedur i braku nowoczesnych standardów.
A co do medyków sądowych: z czym jest największy problem? Dotąd wydawało mi się, że medycy sądowi – oprócz obciążenia opiniowaniem w ramach ZMS – mają względny komfort wykonywania zawodu?
1. Pani Mecenas, mówiąc o medycynie sądowej, ma na myśli zakłady medycyny sądowej. Oczywiście nie dziwię się, bo w sprawach, które Pani Mecenas prowadzi, sądy prawie zawsze powołują zakłady medycyny sądowej. Jednak medycyna sądowa nie ogranicza się do zakładów medycyny sądowej, chociaż większość medyków sądowych pracuje właśnie w nich. Zakładów medycyny sądowej jest zbyt mało, aby mogły obsłużyć wszystkie sprawy, podobnie jest z tymi nielicznymi medykami sądowymi, którzy pracują poza zakładami. Efekt jest taki, że w wielu rejonach kraju czynności opiniodawczych z zakresu medycyny sądowej podejmują się lekarze, którzy tak naprawdę nie mają żadnego przeszkolenia z tej dziedziny. Kursy uniwersyteckie z medycyny sądowej, które musi zaliczyć każdy student medycyny, nie przekazują niezbędnej do opiniowania wiedzy. Nikt rozsądny nie powie przecież, że absolwent medycyny, który kiedyś złożył egzamin uniwersytecki z chirurgii ogólnej, potrafi operować. Tak samo jest w przypadku medycyny sądowej. A mimo znowelizowania kilka lat temu art. 209 § 4 k.p.k., że otwarcia zwłok dokonuje biegły lekarz, w miarę możności z zakresu medycyny sądowej, w wielu miejscach kraju nic się nie zmieniło i sądowo-lekarskie sekcje zwłok dalej wykonują lekarze innych specjalności. Podobnie jest z opiniowaniem aktowym w tzw. sprawach typowo kryminalnych: powołuje się lekarzy innych specjalności do określania stopnia uszczerbku na zdrowiu, rekonstruowania pobić, zabójstw czy potrąceń pieszych przez pojazdy mechaniczne. To domena medyków sądowych.
2. Z drugiej strony medycy sądowi, nie wiedzieć czemu, uczestniczą w opracowywaniu ekspertyz w sprawach błędów medycznych. To z kolei powinna być domena lekarzy innych specjalności. Przecież medyk sądowy ma w najlepszym razie blade pojęcie o medycynie klinicznej, zwykle pochodzące jeszcze z czasów studiów. Dlaczego więc medycy sądowi biorą udział w ekspertyzach, w których trzeba wypowiedzieć się o prawidłowości diagnostyki i terapii? Otóż lekarzom innych specjalności zwykle (znam chlubne wyjątki!) brakuje wiedzy o podstawowych zasadach opiniowania sądowo-lekarskiego. Gdyby je mieli, mogliby samodzielnie wydawać takie opinie. Zyskaliby wszyscy. Zyskałyby sądy i strony, bo oczekiwanie na opinie byłoby krótsze (mniej liczny zespół opiniodawczy potrzebuje mniej czasu na przebrnięcie przez materiał aktowy) i koszty opinii były niższe (mniej opiniujących to niższe wynagrodzenie sumaryczne). Zyskaliby medycy sądowi, gdyż mogliby się skupić na tym, co stanowi sedno medycyny sądowej, czyli sądowo-lekarskich sekcjach zwłok, ekspertyzach w sprawach pobić, zabójstw i potrąceń pieszych. Zyskaliby lekarze innych specjalności, bo mogliby sami pisać opinie, zamiast musieć polegać w niektórych aspektach opiniodawczych na medykach sądowych.
3. Pieniądze. Nie chodzi mi już nawet o wysokość stawek godzinowych, ale o opodatkowanie i oskładkowanie wynagrodzeń biegłych lekarzy z zakładów medycyny sądowej. Otóż biegły medyk sądowy (i każdy inny biegły lekarz), gdy jest powołany imiennie, dostaje wynagrodzenie pomniejszone tylko o zaliczkę na podatek dochodowy. Płaci mu sąd, a w świetle przepisów prawa podatkowego wynagrodzenie biegłego tylko opodatkowuje się. Biegli medycy sądowi (i inni biegli lekarze), którzy opiniują z ramienia zakładów medycyny sądowej, otrzymują wynagrodzenie pomniejszone o tę zaliczkę oraz o składki na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne. Tak musi być, bo sąd płaci za opinię zakładowi medycyny sądowej, czyli uczelni medycznej, a ta dopiero wypłaca wynagrodzenie „swoim” biegłym lekarzom. Dla urzędów skarbowych i Zakładu Ubezpieczeń Społecznych to klasyczna umowa zlecenia, która musi być opodatkowana i oskładkowana. Żeby było dowcipniej, niektóre uczelnie medyczne okładają to wynagrodzenie jeszcze różnymi narzutami wewnętrznymi, np. kilkuprocentowymi odpisami na fundusze kanclerskie, specjalne itp. Rezultat jest taki, że biegli lekarze z zakładów medycyny sądowej dostają od połowy do dwóch trzecich wysokości kwot, które sądy płacą uczelniom medycznym jako wynagrodzenie dla biegłych za opinie. To oskładkowywanie wynagrodzeń biegłych, którzy opiniują z ramienia instytucji, aż prosi się o ocenę pod kątem zgodności z normami konstytucyjnymi, zwłaszcza zasadą równości wobec prawa.
Można by wymieniać więcej, ale nie chcę zanudzać szczegółami. Pozdrawiam Panią Mecenas!
Dzień dobry,
bardzo dziękuję za cenne spostrzeżenia! Nie spotkałam się w praktyce, aby sądowo-lekarską sekcję zwłok wykonał biegły bez specjalizacji z zakresu medycyny sądowej, ale biorąc pod uwagę to, co w ogóle dzieje się z opiniowaniem, nie dziwi mnie, że tak jest. Co do opiniowania przez medyków sądowych spraw z zakresu błędów medycznych, to w pełni się z Panem zgadzam. Nawet wykonywana sekcja jest bardzo często obarczona brakami, które potem utrudniają ocenę przebiegu wydarzeń w aspekcie błędu medycznego: np. nie ma zdjęć stwierdzonych uszkodzeń, otwór w tkankach (jelito, naczynie) nie jest opisany pod kątem czy może pochodzić z przecięcia, rozerwania, oparzenia czy perforacji na skutek rozwoju stanu zapalnego, brakuje badań bakteriologicznych itp. Medycy sądowi są mało stanowczy, jeśli chodzi o przyczyny zgonu w przypadku błędów medycznych, co mnie nie dziwi w braku doświadczenia klinicznego. Z drugiej strony, ZMS nie są pod tym względem lepsze, bo klinicyści, szczególnie ci utytułowani, nierzadko biorą udział w opiniowaniu tylko na papierze. A co do stawek stosowanych przez ZMS, to także z punktu widzenia stron postępowania, sytuacja jest trudna do zaakceptowania, bo jeśli poszkodowany pacjent musi czekać kilka lat na opinię i w dodatku liczyć z rachunkiem rzędu 30 tys. zł. (brutto) za wątpliwej jakości opinię, która i tak wymaga opinii uzupełniającej lub kolejnych, wydanych już przez innych biegłych, to trzy razy się zastanowi, czy w ogóle warto kierować sprawę do sądu. Ale może o to chodzi;) Pozdrawiam serdecznie!