Po wstępnej analizie dokumentacji medycznej nadesłanej przez pacjentkę, coś mi się nie zgadzało. Opis leczenia, sporządzony przez poszkodowaną, nie miał pełnego odzwierciedlenia w historii choroby. Przekazałam pacjentce, że nie mogę się wypowiedzieć na temat szans procesowych bez znajomości pełnej dokumentacji medycznej. W odpowiedzi napisała tak:
„Dziękuję bardzo za odpowiedź, ale już wyjaśniam: w systemie szpitala są zarejestrowane tylko moje dwie wizyty, które odpisy dostałam i oczywiście je do Państwa wysłałam. Co do reszty wizyt, to w archiwum szpitala powiedziano nam, że mam się zgłosić bezpośrednio do ordynatora oddziału ortopedii, bo tych wizyt oficjalnie nie ma w systemie.
Oczywiście, mąż był dwa razy u tego doktora, ale nas zbywa twierdząc, że leczenie nie jest jeszcze zakończone i jak będzie miał czas to przygotuje. Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi, ale jak brałam te dwa dokumenty z bazy danych szpitala to Pan, który mi je wydawał, zadał pytanie czy ja chodziłam prywatnie do tego doktora czy państwowo? Ja odpowiedziałam, że wszystkie wizyty miałam w szpitalu, nigdzie indziej nie chodziłam, więc gdzie jest dokumentacja. A na potwierdzenie tego, że byłam w szpitalu na wizytach, są te trzy paragony za RTG, za które płaciłam, bo doktor ten twierdził, że będzie szybciej, więc on wystawiał nam skierowanie, a ja szłam na RTG i następnie po tym prześwietleniu na wizytę do jego gabinetu w szpitalu.”
Przepisy mówią między innymi tak:
- wpisu w dokumentacji dokonuje się niezwłocznie po udzieleniu świadczenia zdrowotnego, w sposób czytelny i w porządku chronologicznym;
- każdy wpis w dokumentacji opatruje się oznaczeniem osoby dokonującej wpisu;
- wpis dokonany w dokumentacji nie może być z niej usunięty, a jeżeli został dokonany błędnie, skreśla się go i zamieszcza adnotację o przyczynie błędu oraz datę i oznaczenie osoby dokonującej adnotacji;
- strony w dokumentacji prowadzonej w postaci papierowej są numerowane i stanowią chronologicznie uporządkowaną całość. W przypadku sporządzania wydruku z dokumentacji prowadzonej w postaci elektronicznej, strony wydruku są numerowane.
Tyle teoria. Praktyka niestety wygląda zupełnie inaczej. Pacjenci, którzy zwracają się o dokumentację medyczną, dotyczącą ich leczenia, otrzymują czasem ze szpitala zbiór luźnych, nieponumerowanych kartek, w dodatku z istotnymi brakami. Najczęściej brakuje kluczowych dokumentów: opisu operacji czy pisemnej zgody na zabieg. Często pojawiają się one potem „cudownie odnalezione” – w załączniku do odpowiedzi na pozew. Żeby uniknąć takich sytuacji, proponuję zwracać się do placówek medycznych korzystając z formularza naszej kancelarii: wzór BFP.
Prawidłowa czy nie, dokumentacja medyczna pozostaje podstawowym dowodem w procesie o błąd medyczny. Co, jeśli nie ma w niej wszystkich zgłaszanych dolegliwości, istotnych informacji przekazanych podczas wywiadu, albo: w ogóle zniknęły wizyty, jak w przypadku, który opisałam na początku?
Problem nie jest wydumany. Szczególnie, jeśli wizyta odbywa się w prywatnej klinice, ale jest bezpłatna – to często nie ma po niej śladu „w systemie”! Podobnie, wizyty „na oddziale”, a nie w poradni – lekarz prosi, żebyś przyszedł w trakcie jego dyżuru „na oddział”, to on rzuci okiem… A potem szukaj wiatru w polu, to znaczy dokumentacji. Wówczas na dowód, że zgłosiliśmy się na kontrolę, przydają się rachunki z apteki na leki recepturowe, kopie recept, mail czy sms z potwierdzeniem terminu wizyty, itp. Raz nawet przydała się karta przebiegu samochodu służbowego, bo pacjent był wożony przez kierowcę i każda trasa (na szczęście) była odnotowywana… Zeznania świadków mogą nie wystarczyć.
Dostrzegając problem nieprawidłowości w dokumentacji medycznej, za kontrole w szpitalach i przychodniach zabrała się ostatnio nawet Najwyższa Izba Kontroli. Kontrola obejmowała lata 2013–2015. Stwierdzono, że w większości dokumentacja była prowadzona wbrew przepisom. Prezes NIK podał, że nieprawidłowości dotyczyły nie tylko kwestii formalnych, ale także procesu diagnozowania i leczenia pacjentów.
Uchybienia polegały też na braku możliwości zidentyfikowania osoby, która faktycznie wykonywała daną czynność. Nie jest to dla mnie nic nowego. Podczas rozpatrywania spraw w Wojewódzkiej Komisji ds. Orzekania o Zdarzeniach Medycznych mam z taką sytuacją dość często do czynienia. Starsi stażem lekarze „wysługują się” rezydentami, nakazując im wpisywać do systemu między innymi fakt badania pacjenta. W wydruku z dokumentacji treść dekursusu brzmi więc tak, jakby to lekarz rezydent osobiście, bezpośrednio badał pacjenta. W trakcie przesłuchiwania ten lekarz, zeznając jako świadek, wyjaśnia jednak, że on tylko wpisał „za Pana Profesora, albo innego starszego lekarza, ale już nie pamięta, kto wtedy mu to zlecił”, i że „taka była praktyka, że bada ordynator albo jego zastępca, a w system wpisuje jeden z młodszych asystentów”. Oczywiście, upływ czasu zwykle uniemożliwia odtworzenie faktycznego przebiegu leczenia. „Brak prawidłowej autoryzacji wpisów lub niekompletne dane, identyfikujące personel medyczny, uniemożliwiają przypisanie odpowiedzialności za leczenie pacjenta” – podaje NIK. Chciałoby się rzec: nic odkrywczego.
Lekarze, pytani o to, dlaczego dokumentacja medyczna jest często tak źle prowadzona tłumaczą, że lekarz ma leczyć, a pielęgniarka opiekować się chorym, a nie wypełniać rubryczki, i jeszcze że są nadmiernie obciążeni biurokratycznymi wymogami NFZ. Na pewno jest w tym ziarno prawdy. Ale nie usprawiedliwia zwykłego niechlujstwa czy bałaganiarstwa. Pewien biegły tak to skomentował w opinii:
„Karta zleceń lekarskich jest podstawowym dokumentem historii choroby każdego hospitalizowanego. Regulują to odpowiednie przepisy i mam nadzieję, że i regulamin tego szpitala. Dodatkowe informacje, ale tylko na własne potrzeby, mogą być zapisywane również gdzie indziej, np. na bilecie tramwajowym. Jedynym dokumentem obligującym do wykonania zlecenia jest zapis w karcie zleceń lekarskich.”
Chodziło o odnotowywanie zlecenia lekarskiego na wydruku KTG. Skąd położna miała wiedzieć, że ma go tam szukać? Czy prawidłowe wpisanie tego zlecenia w kartę zleceń zajęłoby więcej czasu? Na pewno nie. Czy pewne zasady, standardy prowadzenia dokumentacji służą między innymi temu, żeby uniknąć pomyłek i błędów w leczeniu, biorących się między innymi z braku przepływu informacji między członkami personelu medycznego? Z pewnością tak.
Nieczytelne i niekompletne wpisy mogą stanowić zagrożenie dla pacjenta – np. w sytuacji nagłego pogorszenia się jego stanu zdrowia i konieczności udzielenia natychmiastowej pomocy lekarskiej” – podaje raport NIK, i pozostaje się z nim w pełni zgodzić.
Mogę dodać jeszcze jedno: nierzetelna dokumentacja medyczna na ogół stwarza także poważny problem dowodowy w procesie o błąd medyczny.
{ 9 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }
Zgadzam się w całości z Pani wpisem. Ostatnio widziałem dokumentację medyczną leczenia ginekologicznego z okresu 8 lat napisaną nieczytelnie na jednej kartce A4. Ręce opadają.
Problem tylko w tym, że brak dokumentacji nie zawsze w procesie przemawia na korzyść pacjenta. Czasem wręcz przeciwnie, zależy od okoliczności.
Tak. W opisanym przypadku jest to coś pomiędzy strzałem w kolano a strzałem w głowę dla powoda.
nie tylko przypadłość polskich lekarzy, ostatnio byłem na szkoleniu prowadzonym przez biegłego z vancouver i tam zwykle dokumentacja ląduje w koszu jak pacjent przychodzi z wnioskiem o wydanie dokumentacji
🙂 powiew cywilizacji z zachodu.
Ja ostatnio byłam w Birmingham;) Tam pacjenci i ich prawnicy też mają tak samo pod górkę jak w Polsce, i nie dotyczy to tylko dokumentacji. Sprawy o błąd medyczny oceniane są jako najbardziej ryzykowne (pod kątem ryzyka przegranej).
w UK jest dość skomplikowanie z odpowiedzialnością, bo odpowiada lekarz referujący a nie leczący
a lekarz ” pierwszego kontaktu” jest nie do ruszenia
Ze swojego doświadczenia dodam, że prawidłowo prowadzona dokumentacja, to ciągle raczej wyjątek. Ważną sprawą jest też możliwość jej odczytania w części wypełnianej ręcznie. Jakiś czas temu lekarz występujący, jako świadek w sprawie naszej klientki nie był w stanie odczytać własnych zapisków.
I właśnie dlatego strategia prowadzenia sporu jest niezwykle ważna. Może lepiej czasem mieć w aktach sprawy nieczytelną dokumentację, niż dywagacje świadka – lekarza (po latach…) na temat, co tam napisał.