– mówi często pacjent, który – zniecierpliwiony zachowaniem szpitala – postanawia zwrócić się wreszcie do prawnika.
„- Ale napisali mi, że leczenie było prawidłowe. Ubezpieczyciel też przysłał decyzję, że nie było żadnego błędu lekarskiego. Wojewódzka Komisja do Spraw Orzekania o Zdarzeniach Medycznych prowadzi postępowanie i końca nie widać. Więc przyszedłem do Pani Mecenas.”
Hmm. Lepiej późno, niż wcale:-)
Jak napisać wezwanie do szpitala w sprawie błędu medycznego?
Zanim odpowiemy sobie na pytanie, jak zwrócić się do szpitala, powinniśmy się raczej zastanowić, czy rozsądnie jest działać na własną rękę.
Czy samodzielne „akcje” poszkodowanego pacjenta to dobry pomysł? Zwykle, niestety nie. Dlaczego? Najkrócej rzecz ujmując, od pierwszego pisma powinniśmy mieć konkretną strategię dochodzenia odszkodowania, uwzględniającą fakt, że nawet jeśli bardzo mocno wierzymy w ugodowe zakończenia sprawy, to chcąc nie chcąc, możemy na koniec trafić z nią do sądu.
Najczęstszym błędem jest żądanie zbyt niskiego zadośćuczynienia. Od daty wezwania możemy wówczas co prawda naliczać odsetki ustawowe za opóźnienie, i to jest akurat na plus, że wezwanie w ogóle zostało wysłane. Jeśli jednak źle oszacowaliśmy kwotę, jaka nam się należy za błąd medyczny, to w kolejnym piśmie czy pozwie – formułowanym już z pomocą prawnika, trudno będzie uzasadnić, dlaczego poszkodowany pacjent zmienił zdanie i radykalnie wyżej „wycenił” doznaną szkodę na zdrowiu.
Często też w samodzielnie pisanych pismach pacjenci są zbyt wylewni i ujawniają informacje, które są nieistotne dla oceny winy szpitala, a za to mogą skierować sprawę na boczne tory i rozmyć odpowiedzialność za nieprawidłowe leczenie.
Źle sformułowane zarzuty, czyli – mówiąc potocznie – szukanie przez pacjenta „po omacku” przyczyn niepowodzenia w leczeniu, dają też pretekst ubezpieczycielowi szpitala, żeby ograniczyć rozpatrywanie skargi tylko do wskazanych uchybień. A problem i rzeczywisty błąd w leczeniu może polegać w konkretnym przypadku na czymś zupełnie innym…
Diabeł tkwi w szczegółach, czyli kto popełnił błąd w leczeniu?
Pytanie też, czy dobrze zaadresowaliśmy wezwanie. Za błąd lekarski odpowiada nie tylko szpital czy podmiot leczniczy, czasem i sam lekarz. Powikłania w leczeniu mogą być spowodowane przez wadliwie działający sprzęt medyczny czy zastosowane wyroby medyczne, jak na przykład w przypadku endoprotez stawu biodrowego, gdzie w większości przypadków szpital jest „niewinny” (czytaj więcej: „Problemy z endoprotezą stawu biodrowego”). Wtedy musimy poszukiwać producentów tych urządzeń, a to bywa niełatwe w polskich realiach i przy dość swobodnym podejściu szpitali do dokumentacji medycznej i ewidencji stosowanych implantów.
Istotne jest też odpowiednio wczesne ustalenie, kto był ubezpieczycielem podmiotu leczniczego i jaki jest zakres odpowiedzialności towarzystwa ubezpieczeniowego. Trzy lata do przedawnienia szybciej zleci, niż nam się wydaje…
Są i wyjątki. Na pewno szanse na wygraną w sądzie rosną, gdy poszkodowany pacjent uzyskał – zwykle działając samodzielnie – orzeczenie o zdarzeniu medycznym, wydane przez Wojewódzką Komisję do Spraw Orzekania o Zdarzeniach Medycznych. Nie mówiąc już oczywiście o orzeczeniu sądu karnego, czyli wyroku skazującym lekarza.
Przydatne są także protokoły słuchania świadków, dobrym materiałem „wyjściowym” jest również akt oskarżenia przeciwko lekarzowi.
Ważne jest jednak, żeby od początku wszystkie działania podejmowane w celu wyjaśnienia, czy doszło do błędu medycznego, kierowane do szpitala pisma i wezwania, choćby „z grubsza” uzgadniać z prawnikiem. Lepiej gdzieś po drodze (i na drodze do sprawiedliwości) sobie – i sprawie – nie zaszkodzić.
{ 1 komentarz… przeczytaj go poniżej albo dodaj swój }
Niestety nie każdy ma fundusze na prawnika. Oczywiście zawsze lepiej wszystko od początku robić profesjonalnie, ale czasem nie ma takiej możliwości. Nie oznacza to jednak, że bez prawnika ponosimy zawsze fiasko. Sama złożyłam pozew przeciwko Netii o naruszenie dóbr osobistych i wygrałam sprawę. Uzyskałam też odszkodowanie. Wygrałam bez pomocy prawnika mając na przeciw siebie 2 prawników dużego koncernu. A podstawą były natrętne telefony w imieniu Netii (z którą nie miałam nigdy nic wspólnego) z propozycjami usług internetowych. Kilkanaście miesięcznie. Mimo moich pism do zarządu i dyrekcji o zaprzestanie nękania mnie. Fakt, że napisanie pozwu i skutecznej argumentacji wymagało ode mnie sporo czasu i zapoznania się z wieloma dokumentami m.in. Deklaracją Praw Człowieka, ale warto było. Teraz też nie stać mnie na prawnika a szykuję się na wojnę z największą siecią prywatnych klinik w Polsce. Dlaczego ? Bo gdybym tego nie zrobiła nie byłabym w stanie spojrzeć sobie samej w oczy. Ani stanąć spokojnie nad świeżym grobem mojej Matki.