Jolanta Budzowska

radca prawny

Partner w kancelarii Budzowska Fiutowski i Partnerzy. Radcowie Prawni (BFP) z siedzibą w Krakowie. Specjalizuje się w reprezentacji osób poszkodowanych w cywilnych procesach sądowych w sprawach związanych ze szkodą na osobie, w tym w szczególności z tytułu błędów medycznych oraz z tytułu naruszenia dóbr osobistych.
[Więcej >>>]

Jak uzyskać odszkodowanie?

Zespół ds praw i obowiązków pacjenta

Jolanta Budzowska24 lutego 201911 komentarzy

Historia pracy tytułowego Zespołu jest taka: powołał ją w końcu października 2018 r. Minister Zdrowia. Zarządzenie było krótkie i nie bardzo wynikało z niego, jakie są właściwie cele Zespołu. Poza – oczywiście – tytułowym. Było nim opracowanie propozycji ustawowych regulacji dotyczących praw i obowiązków pacjentów.

Pacjenci w składzie Zespołu

Hmm, pomyślałam, prawa pacjentów już mamy uregulowane w ustawie, czyli Ustawie o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta. Ale może dajmy szansę nowej inicjatywie.  Tym bardziej, że w składzie zespołu znaleźli się liderzy wiodących organizacji pacjentowskich.

Pierwsza, symptomatyczna rysa na szkle pojawiła się  dość szybko. W styczniu br. z członkostwa w Zespole zrezygnował Adam Sandauer, który jest honorowym Prezesem Primum Non Nocere. Na swoim profilu na FB i na www Stowarzyszenie oświadczył on krótko, że była to strata czasu. Jego wpływ na prace Zespołu okazał się fikcją.

Uszczerbek na zdrowiu i wszystko jasne

Czekałam jednak na efekty pracy Zespołu. Miał on zakończyć swoją misję do końca marca 2019 r.

Ku mojemu zaskoczeniu, już 23 lutego 2019 r. media doniosły, że

„ministerialny zespół rekomenduje szefowi resortu zdrowia wprowadzenie stawek odszkodowawczych obowiązujących w całej Polsce i we wszystkich instytucjach decydujących o wypłacie odszkodowań.”

Zdaniem szefowej zespołu, Urszuli Jaworskiej (Fundacja Urszuli Jaworskiej), rozwiązanie powinno obowiązywać przy wyliczaniu odszkodowań z tytułu błędów lekarskich, do jakich doszło w publicznych podmiotach leczniczych. Przewodniczące wskazała przy tym, że wysokość odszkodowania „nie może być uznaniowa”. Pacjent otrzyma za ten sam uszczerbek na zdrowiu odszkodowanie w tej samej wysokości.

Koniec ery Sądów?

Nie wiem, jak rozumieć te stanowcze zapowiedzi, że „wszystkie instytucje” w Polsce byłyby związane tabelami ministerialnymi. Sądy nie będą  mogły już niezawiśle oceniać, czy doszło do zawinionego wyrządzenia szkody pacjentowi? Nie będą władne zasądzać zadośćuczynienia, jakie uznają za odpowiednie w indywidualnie analizowanej sytuacji?  O być albo nie być pacjenta ma decydować orzecznik – lekarz przez przyznanie określonego procentu uszczerbku na zdrowiu?

Na FB kancelarii napisałam już, co sądzę o rozwiązaniach rekomendowanych przez organ pomocniczy Ministra Zdrowia. Powtórzę jeszcze raz.  Nie mieści mi się w głowie, że po ponad trzech miesiącach pracy Zespół mógł wypracować jedynie takie rozwiązanie jak przedstawiono mediom. Rażąco krzywdzące dla pacjentów, niesprawiedliwe, niekonstytucyjne i – nie bójmy się tego słowa – prymitywne.

Uszczerbek na zdrowiu to nie wszystko

Komentarze prasowe Zespołu pokazują brak elementarnej wiedzy o sytuacji prawnej poszkodowanych pacjentów. O tym, że np.:

  • procent doznanego przez poszkodowanego pacjenta uszczerbku na zdrowiu jest tylko jednym z wielu czynników, który nie zawsze ma wpływ na należne pacjentowi zadośćuczynienie za szkodę na zdrowiu;
  • odszkodowanie i renta służą temu, by zwrócić pacjentowi wydatki i pokryć potrzeby materialne związane z pogorszeniem stanu zdrowia. W żaden sposób nie są związane matematycznie z procentem uszczerbku na zdrowiu chorego.

A ja uwierzyłam, że Zespół powołany przez Ministra Zdrowia zajmie się PRAWAMI pacjenta. O naiwności.

Ps. O tym, dlaczego nie da się „zestandaryzować” tragedii pacjentów pisałam już w poście: „Na zaproszenie Rzecznika Prawa Pacjenta i Rzecznika Finansowego”.

 

 

W czym mogę Ci pomóc?

    Twoje dane osobowe będą przetwarzane przez Budzowska Fiutowski i Partnerzy. Radcowie Prawni w celu obsługi przesłanego zapytania. Szczegóły: polityka prywatności.

    { 11 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }

    LU 25 lutego, 2019 o 08:31

    Kolejne nielogiczne postepowanie Ministerstwa……To musi sie zmienic…

    Pozdrawiam serdecznie
    LU

    Odpowiedz

    Jolanta Budzowska 7 marca, 2019 o 07:34

    Już trochę tracę nadzieję, że komukolwiek w Ministerstwie zależy na logice i racjonalności, jeśli chodzi o jakość leczenia i odpowiedzialność za – jak to mówią w Ministerstwie (bo określenia błędy medyczne boją się jak diabeł święconej wody)- zdarzenia niepożądane, to na pewno nie jest to priorytet. Dowodem na to jest gotowa ustawa o jakości w leczeniu, która utknęła gdzieś w szufladach Ministerstwa Zdrowia. Jaskrawym dowodem jest także niewdrażanie od 7 lat żadnych zmian ustawowych, które mogłyby usprawnić pracę Wojewódzkich Komisji ds Orzekania o Zdarzeniach Medycznych i sprawić, żeby pacjent na tej drodze mógł rzeczywiście liczyć na szybkie rozpatrzenie jego sprawy i wypłątę odszkodowania za błąd popełniony w szpitalu.

    Odpowiedz

    lek. TC 20 maja, 2019 o 13:58

    Szanowna Pani Mecenas!
    Pozwolę się nie zgodzić z opinią, że MZ nie zależy na logice i racjonalności. Ustawa o jakości w leczeniu bynajmniej nie przypadkowo utknęła w ministerialnych czeluściach. Jakość w Ochronie Zdrowia wymaga odpowiednich nakładów finansowych, zapewnienia opieki na odpowiednim poziomie – czyli de facto zapewnienia odpowiedniej liczby personelu. Błędy zdarzają się zwykle tam, gdzie panuje chaos organizacyjny i złudna oszczędność. Na nic zdają się wyśrubowane standardy jakościowe (akredytacja, ISO, 'Bezpieczny
    Szpital’ etc.), jeśli wdraża się je w sposób taki, że ta sama ilość personelu ma 2-3 razy więcej pracy – w tym gros 'papierowej’. Nikt nikogo nie rozlicza z jakości pracy, liczby powikłań, o czymś tak ledwo zauważalnym jak satysfakcja pacjenta nawet nie wspomnę. Rozlicza się tylko dokumentację. Papiery 'lśnią’ – a pacjent – no cóż… I tak MZ udaje, że realizuje konstytucyjny obowiązek produkując kolejne de facto niewiele warte akty prawne, które bez wskazania konkretnego źródła finansowania rozwiązań w nich zawartych nie wnoszą nic poza miłym wrażeniem, że komuś na czymś jeszcze zależy. W tym aspekcie – paradoksalnie – postawa MZ jest jak najbardziej logiczna i racjonalna. Wspomniana Ustawa o Jakości jest kosztowna – i to bardzo (jeżeli oczywiście ma cokolwiek zmienić na lepsze).

    Odpowiedz

    Jolanta Budzowska 20 maja, 2019 o 19:46

    Dzień Dobry, w pełni zgadzam się z opinią, że MZ zależy na logice i racjonalności, jeśli taka teza jest poparta dowodem w postaci celowego zablokowania prac nad Ustawą o jakości w leczeniu:) Śmiech przez łzy, a pacjent w systemie jest zerem.

    Podobne zdanie o logice i racjonalności systemu mają lekarze z krakowskiego Centrum Onkologii, którzy oświadczyli, że:
    „- Pragniemy poinformować, że powyższą decyzję podejmujemy z żalem, jednakże mamy nadzieję, że 100 proc. redukcja etatów lekarzy specjalistów zatrudnionych w Klinice Onkologii Klinicznej poprawi trudną sytuację finansową Instytutu”. Ecale im się nie dziwię.

    Odpowiedz

    kazik 26 lutego, 2019 o 21:06

    Nie może być uznaniowa? a którą rubrykę w tym słupku zakreślić?, jak to matematycznie przeliczyć? w tym przypadku, a takich przypadków jest coraz więcej,tu już nie chodzi o błędy lecz ignorancję lekarzy. Ta ignorancja dotyczy tak małych jak i dorosłych pacjentów.Błąd można naprawić choćby go zminimalizować ignorancji już nie. Posłużę się przykładem który dotknął nas osobiście, a którego przez wiele miesięcy byłem bezpośrednim świadkiem tych tragicznych wydarzeń, tylko dlatego że byłem przy żonie,uratowałem jej życie zdrowia już nie bo na medycynie się nie znam. Fundacja Pani Jaworskiej wyraźnie próbuje coś dla siebie uszczknąć kosztem najciężej poszkodowanych. Fundację sponsoruje wiele firm farmaceutycznych i innych. PRZERAŻAJĄCA HISTORIA Z WROCŁAWIA. ZAPALENIE OPON RDZENIOWO – MÓZGOWYCH W WYNIKU NIECHLUJSTWA LEKARZY

    Przyjechała do szpitala zdrowa. Wyszła kaleką

    4 września 2009r., małżonka Pana Kazimierza zgłosiła się na zaplanowany mało inwazyjny zabieg IDET do szpitala DCR w Kamiennej Górze. Według biegłych, przy schorzeniach kręgosłupa jakie posiadała, do tego typu zabiegu nie powinna być zakwalifikowana. Do szpitala, po dwudniowej przepustce w dniach 04.09.2009-do 06.09.2009r., w uzgodnionym terminie udała się samodzielnie swoim samochodem, jako zdrowa kobieta, jedynie ze schorzeniami przepuklinowymi kręgosłupa. Zabieg ten był zabiegiem małoinwazyjnym tzw. IDET . Wykonany został specjalistyczną kaniuką w dniu 08.09.2009r.

    O skutkach ubocznych takich jak infekcja, czy zapalenie krążka nie została poinformowana. Na zabieg nie wyraziła pisemnej zgody. Zabieg jednak przeprowadzono. Biegły wskazał na nieprawidłowości w karcie operacyjnej, a mianowicie na brak naklejki identyfikacyjnej użytej kaniuki. Jako że jest to sprzęt jednorazowego użytku, na zarzuty szpitala odpowiedział, że ten nie nadaje się do sterylizacji, a jedynie po wykorzystaniu do utylizacji. Kaniuka tego typu to dla szpitala koszt około trzech tysięcy złotych. – W czasie pobytu małżonki w tym szpitalu Sanepid prowadził postępowanie egzekucyjne w stosunku do tej placówki, nakładając mandat w kwocie 3000zł. – mówi w rozmowie z nami Pan Kazimierz. Zabieg odbył się właśnie w takich warunkach epidemiologicznych. Opinia biegłego brzmi: „ do zakażenia z największym prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością doszło podczas zabiegu IDET” w tym szpitalu. Jak stwierdzili biegli, nie wykonano podstawowych badań w celu określenia drobnoustroju. -W tym szpitalu moja małżonka umierała. Dopiero nasza ostra interwencja oraz telefon pod nr. alarmowy 112, spowodowała przyjazd karetki do tego szpitala. Uratowaliśmy jej życie – mówi Pan Kazimierz.. W tej sprawie wypowiedział się również biegły stwierdzając, że tak specjalistyczny szpital nie posiadał… umowy z ratownictwem medycznym. – Nie sadzę aby działania lekarzy tego szpitala były działaniami nieświadomymi. Oni na te skutki godzili się, mieli tego pełną świadomość, a stan w jakim się znalazła żona ignorowali. To nie były błędy, to była ignorancja – dodaje wzburzony mąż hospitalizowanej.

    Wezwali do szpitala…karetkę pogotowia

    W związku z telefonem rodziny pod nr 112, w DCR Kamienna Góra, Pani Katarzyna, w stanie agonalnym, z 5% szansą na przeżycie, została przewieziona do RSS w Świdnicy. W czasie kilkugodzinnego umierania w DCR, lekarze z tej placówki nie wdrożyli kompletnie żadnego leczenia. Po przyjeździe pogotowia szukano dla niej szpitala, który zgodziłby ją przyjąć. Zaangażowano również w tym celu rodzinę.-Po przewiezieniu żony do RSS w Świdnicy wdrożono intensywne leczenie. Na oddziale ratunkowym zaintubowano ją oraz wykonano TK głowy jak i TK brzucha. TK brzucha najprawdopodobniej uwidoczniało również układ kostny kręgosłupa. To badanie okazało się badaniem z przyczyn technicznych nie do odczytu, z zaleceniem o powtórne powtórzenie jego przeprowadzenie. To nie nastąpiło jednak przez kolejnych 10 miesięcy. Badanie obrazowe kręgosłupa wykonano dopiero po około dziesięciu miesiącach w innym szpitalu – relacjonuje nam Pan Kazimierz. – Żonę przekazano na OIOM wdrożono intensywną antybiotykoterapię, wykonano posiewy krwi. W posiewach już w drugim dniu pobytu żony, określono bakterię. Był nią gronkowiec złocisty – dodaje mężczyzna.Na oddziale OIOM pacjentka przebywała około 10 dni. -Od czasu przyjęcia na OIOM lewą rękę miała bardzo spuchniętą. W związku z tą okolicznością wielokrotnie zadawaliśmy pytanie personelowi medycznemu, od czego ta ręka jest tak spuchnięta. Odpowiadano nam, że chyba od kroplówek. Niestety, trzy tygodnie później na oddziale neurologii okazało się że była tam ropa. Po kilku dniach pobytu na oddziale OIOM odstąpiono od antybiotykoterapii tylko na podstawie wyniku CRP nie potwierdzając skuteczności posiewem krwi – tłumaczy Pan Kazimierz. Biegły to zdarzenie określił jako ewidentny błąd, oraz zbyt wczesne odstąpienie od antybiotykoterapii. W opinii tej biegły stwierdził że późniejsza antybiotykoterapia był antybiotykoterapią przypadkową)

    Ostatnie w życiu kroki zrobiła w szpitalu

    Po tego typu zabiegach, pacjent w szpitalu leży całą dobę, w drugiej dobie, jeśli nie wystąpią żadne komplikacje, jest wypisywany. Niestety u żony Pana Kazimierza doszło do komplikacji.W drugiej dobie podczas wizyty lekarskiej pozwolono jej wstać. Pierwsze i ostatnie w swoim życiu kroki skierowała do toalety, kilkadziesiąt metrów bez asekuracji. Przeszła ten dystans sama, zadowolona,bez żadnych dolegliwości. Podczas siadania na toaletę, nastąpił potworny ból kręgosłupa. Siłą woli wyszła na korytarz. Powracający z wizyty lekarze pomogli Pani Katarzynie dostać się do swojej sali. -W tym to dniu, żonie zaczęła opadać prawa stopa. Interweniowałem u lekarza który poinformował mnie że nie wie, co się stało ,że wstrzyknęli jakiś zastrzyk, aby zablokować jakiś nerw w pachwinie i określić miejsce bólu. Obiecali, że w przyszłym tygodniu spróbują załatwić badanie w Wałbrzychu – mówi Pan Kazimierz. Tak się nie stało, a w następnych dniach rzeczywistość okazała tragiczna. Było coraz gorzej, wzmogły się dreszcze, całe ciało było zlane zimnym potem.

    Prokuratura chroni lekarzy

    11 stycznia 2010 roku, do prokuratury rejonowej w Kamiennej Górze zostało złożone zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Dolnośląskie Centrum Rehabilitacji. Według rodziny Pani Katarzyny, prokurator rejonowy nie zebrał materiału dowodowego w sposób umożliwiający prawidłową ocenę zdarzeń. Nie przesłuchał najważniejszych świadków, czyli rodziny pokrzywdzonej, która przez cały okres hospitalizacji przebywała przy chorej. Oparł się jedynie na jednostronnych kłamliwych zeznaniach lekarzy z tego ośrodka, co skutkowało w nierzetelnych oraz nieprawdziwych sformułowaniach opinii medycznej, wykonanej przez Zakład Medycyny Sądowej we Wrocławiu. Sama Pani Katarzyna w sprawie tej przesłuchana została przez policję podczas pobytu w hospicjum w Będkowie. O wielu zdarzeniach nie wiedziała, umierała w tym szpitalu od kilku dni, nic nie pamiętała. Prokuratura w stosunku do lekarzy stała się adwokaturą. Prokurator prowadzący dochodzenie, nawet nie zadał sobie najmniejszego trudu w celu ustalenia do jakich zdarzeń doszło w trakcie pobytu Pani Katarzyny w tym ośrodku od 4 do 14 września, kiedy to do leżącej na oddziale w szpitalu żony, Pan Kazimierz musiał wezwać karetkę pogotowia. – W czasie w którym żona przebywała w tym szpitalu Sanepid prowadził postępowanie administracyjne w związku z nieprawidłowościami stwierdzonymi podczas kontroli. Do podobnego zakażenia, podczas takiego samego zabiegu doszło również około trzech tygodni później, a był nim pacjent który o zakażeniu dowiedział się podczas leczenia, już w innym szpitalu. Szpital tę sprawę również ukrył, zatuszował – mówi nam mężczyzna.

    Zamiast oskarżać,bronili lekarzy

    Prokuratura w Kamiennej Górze prowadziła postępowanie nieudolnie. – Kamienna Góra jest miastem niewielkim, z największym prawdopodobieństwem jesteśmy przekonani, że prokurator prowadzący śledztwo zna lekarzy z tego szpitala i w sprawie był nieobiektywny. Swoje spostrzeżenia opieramy na faktach – wielokrotnie monitowaliśmy o przesłuchanie świadków, czego prokuratura nie uczyniła opierając się jedynie na zeznaniach lekarzy z DCR.Nie wiemy również, na jakiej podstawie powstała opinia biegłych Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu, którą prokurator uważa za zasadną, a zarazem negując opinie trzech biegłych sądowych niekorzystną dla lekarzy z DCR Kamienna Góra – dodaje rodzina Pani Katarzyny. W opinii Zakładu Medycyny Sądowej jest również informacja że opinia została sporządzona m.in. w oparciu o zeznania pokrzywdzonej i świadków. Pytanie o jakich świadków chodzi, bo nikt z rodziny nie był przesłuchiwany. Natomiast opinie biegłych sądowych (jest ich trzy – przyp. „top”), zostały sporządzone po m.in. wnikliwej analizie dokumentacji medycznej, jak również przeprowadzonych przesłuchań lekarzy z DCR przez lekarzy biegłych oraz analizie badań chorej z lat poprzednich. Czyżby prokurator posiadał aż taką wiedzę z zakresu medycyny?

    Zapalenie opon rdzeniowych

    Podanie nieodpowiednich leków z największym prawdopodobieństwem doprowadziło do zapalenia opon rdzeniowo-mózgowych oraz wstrząsu septycznego. W stanie tym Pani Katarzyna przebywała do 14 września 2009 roku, bez żadnej pomocy. Bo był to weekend. -Tylko dzięki energicznemu działaniu lekarza z pogotowia moja żona uniknęła śmierci. To ja spowodowałem, że pogotowie do tego szpitala w końcu przyjechało, na tę okoliczność posiadam dokument w postaci bilingu telefonicznego. Posiadam również świadka, że już w dn.12 września prosiłem znajomych ażeby przysłali, załatwili jakiegoś lekarza z zewnątrz który przyjechałby do tego szpitala – tłumaczy mąż Pani Katarzyny. – Nie rozumiem również co miał na myśli prokurator przesyłając mi pismo w sprawie, które miedzy innymi informuje mnie o terminie przedawnienia karalności. Więc po co ta cała zabawa w sprawiedliwość? Więc nawet nie mamy prawa się przeciwstawić i bronić, w końcu to żona jest osobą poszkodowaną, a nie oskarżoną. Jestem zmuszony zadać również pytanie dlaczego po przewiezieniu żony w stanie agonalnym, z 5% szansą na przeżycie do szpitala Latawiec, szpital nie powiadomił prokuratury o całym zdarzeniu w celu zabezpieczenia dokumentacji medycznej? Czyż nie chodziło w tym przypadku o ukrycie błędów popełnionych przez lekarzy? Przez okres dziewięciu miesięcy żaden ze szpitali nie zdiagnozował kręgosłupa, a niestety w miejscu wykonanego zabiegu znajdowało się źródło zakażenia. Tym samym nie wdrożono leczenia celowanego. W konsekwencji doszło do zniszczenia trzech kręgów oraz kości krzyżowej. Neurochirurg który podjął się leczenia stwierdził że jeśliby wcześniej podjęto leczenie kręgosłupa do takich zniszczeń prawdopodobnie by nie doszło, a być może obyłoby się również bez operacji – dodaje mężczyzna.

    Sąd przychylił się do argumentów rodziny

    W lipcu 2014r, rodzina Pani Katarzyny złożyła odwołanie na postanowienie o umorzeniu przez prokuraturę postępowania przygotowawczego. Sąd postanowieniem z dn.20.12.2014r wydał decyzję o uchyleniu postanowienia w tym zakresie. Tym samym wskazał na nieprawidłowości popełnione przez prokuraturę. -W marcu ubiegłego roku, z prokuratury otrzymaliśmy pismo o umorzeniu śledztwa wobec stwierdzenia, że nastąpiło przedawnienie karalności. Prokurator w tym postanowieniu stwierdził że sądowi to umknęło. W stosunku do dwóch następnych szpitali w których doszło do zaniechań diagnostycznych, postępowania karne trwają.
    Pytamy zatem czy pacjenci w Polskich szpitalach w weekendy powinni umierać, dla wygody lekarzy? W przedstawionej Państwu publikacji opisaliśmy zdarzenia, które nie są scenariuszem filmowym. Żona Pana Kazimierza nie uczestniczyła w żadnym konflikcie zbrojnym. Po prostu podjęła leczenie w polskim szpitalu, do którego zgłosiła się jako pacjentka pełnosprawna. Tak powinna czuć się szczególnie bezpieczna. Niestety „hospitalizacja” uczyniła z bohaterki naszego artykułu inwalidkę, która od lat nie wstaje z łóżka.

    Tomasz Pilecki

    * Imiona bohaterów publikacji zostały zmienione

    Odpowiedz

    Jolanta Budzowska 7 marca, 2019 o 07:27

    Poczekajmy jeszcze na efekty pracy Zespołu, ale mam wrażenie, że kolejne przepisy, które mają ułatwić pacjentom odchodzenie roszczeń za błędy medyczne, pozostaną martwe. Jeśli założeniem miałoby być, że odszkodowanie za błąd lekarski ma być przyznawane prze lekarza (orzecznika NFZ), a płatne za budżetu państwa, a nie od szpitali czy ubezpieczycieli, to ciekawe, na jakim pułapie zostanie ustalony np. 100 % uszczerbku. 100 tys. zł.? 1 mln? Biorąc pod uwagę skalę błędów medycznych, gdyby te 100 % było ustalone realnie wysoko, to z pewnością nie ma na to pieniędzy w budżecie państwa. Chyba, że barierą będzie lekarz orzecznik (lub zespół lekarzy orzeczników), którzy błędu w leczeniu będą się dopatrywali tylko wyjątkowo… To dość prawdopodobne. Tak czy tak, drogi do sądu poszkodowanym pacjentom nie da się zamknąć.

    Odpowiedz

    R2D2 4 marca, 2019 o 22:37

    @Kazik:

    „W opinii Zakładu Medycyny Sądowej jest również informacja że opinia została sporządzona m.in. w oparciu o zeznania pokrzywdzonej i świadków. Pytanie o jakich świadków chodzi, bo nikt z rodziny nie był przesłuchiwany'”.

    Opinia dowolnego biegłego, w tym opinia biegłych z zakładu medycyny sądowej (skr. ZMS), musi składać się m.in. ze sprawozdania i z wniosków. Sprawozdanie jest też nazywane streszczeniem, wyciągiem, wywodem itd. W tej chwili nazwa nie znaczenia. Sprawozdanie musi zawierać wszystkie spostrzeżenia biegłych, na podstawie których biegli sformułowali swe wnioski. Jeśli we wnioskach biegli z ZMS napisali, że oparli się na zeznaniach pokrzywdzonej i świadków, to w sprawozdaniu musi znajdować się zwięzłe podsumowanie tych zeznań. Wnioski zawsze muszą być oparte na sprawozdaniu. Jeśli w sprawozdaniu czegoś nie ma, a biegli na tym czymś opierają swe wnioski, to opinia jest niepełna i wymaga uzupełnienia.

    To w wielkim skrócie i w dużym uproszczeniu omawia istotę problemu.

    Odpowiedz

    Jolanta Budzowska 7 marca, 2019 o 07:21

    Nic dodać, nic ująć. Niestety, w praktyce opinie biegłych, a szczególnie opinie instytutu naukowo-badawczego, jakim jest ZMS, wyglądają tak, że zamiast sprawozdania jest wielostronicowy scan całej dokumentacji medycznej z akt sprawy. Jest też w Polsce przynajmniej jeden Zakład Medycyny Sądowej, który z założenia nie uwzględnia w opinii jakichkolwiek zeznań świadków. Dla mnie to jest błąd, bo często zeznania świadków mają kluczowe znaczenie. Na przykład w sytuacji, kiedy dokumentacja medyczna jest niepełna, wpisy są wzajemnie sprzeczne (na przykład co do obserwacji lekarskich i pielęgniarskich, albo co do godzin poszczególnych zdarzeń medycznych) lub są istotne braki w dokumentacji medycznej. Przykładowo brak jakichkolwiek obserwacji pacjenta przez kilka kluczowych dni. Gdy z kolei zeznania świadków są sprzeczne ze sobą albo z dokumentacją, to opinia powinna być sporządzona wariantowo, a sąd oceni, który z wariantów (w zależności od tego, które dowody uzna za wiarygodne), jest najbardziej prawdopodobny.

    Odpowiedz

    R2D2 7 marca, 2019 o 18:06

    W ostatnich kilku latach w większości zakładów medycyny sądowej zapanowała moda na przepisywanie akt, a nawet na ich skanowanie. A przecież sprawozdanie ma zawierać spostrzeżenia biegłych z przeprowadzonych badań. Analiza materiału aktowego to coś więcej niż zwykłe czytanie akt. To badanie akt. Skoro tak, to w sprawozdaniu mają się znaleźć spostrzeżenia, jakie poczynili biegli po badaniach aktowych. Te spostrzeżenia to tak naprawdę własna interpretacja zgromadzonego materiału. Sprawozdanie ma pokazać, jak biegli rozumieją poszczególne zapisy w aktach. Dopiero na tej podstawie sąd i strony mogą ocenić trafność opinii. Przepisywanie czy wręcz skanowanie akt nie ma zresztą nawet nic wspólnego ze słownikowym znaczeniem słowa „sprawozdanie” i jako takie powinno być, moim zdaniem, kwestionowane bez wyjątków. Ale… wielu biegłych z ZMS przepisuje lub skanuje te akta nie dlatego, że to lubią, ale dlatego, że muszą. W większości zakładów te opinie wydaje się w ramach stosunku pracy, więc pracodawca ma prawo narzucić lekarzom wszystkie pozatreściowe elementy opinii: szczegóły wyglądu dokumentu, preambułę (wstęp), sposób konstruowania sprawozdania itd. A kiedy sprawozdanie zawiera przepisane lub zeskanowane fragmenty dokumentacji, przełożonemu łatwiej sprawdza się i zatwierdza opinię, bo nie trzeba samemu zaglądać do akt…

    Odpowiedz

    Jolanta Budzowska 7 marca, 2019 o 18:20

    Obiektywnie rzecz biorąc, ma to pewne zalety, bo na przykład kiedy biegli z ZMS (nie zawsze ci sami, którzy faktycznie sporządzali opinię…) składają wyjaśnienia ustne do złożonej opinii na rozprawie, to łatwiej jest im sięgnąć „do źródeł”, kiedy mają wszystko w jednym dokumencie: opinii sądowo-lekarskiej. Minusem jest jednak to, że za te scany ZMS liczą jak za woły: bo (pozorna) obszerność opinii uzasadnia nakład pracy, a ten wynagrodzenie rzędu 20 tys. zł. Co ciekawe, ostatnio usłyszałam od pewnego pana prokuratora, że dostał w dość skomplikowanej, ale nie zanadto, sprawie oferty dwóch Zakładów Medycyny Sądowej na 80 tys. zł i 100 tys. zł plus VAT. No cóż, niedługo dożyjemy czasów, kiedy prokuratury i sądy przekonają się do opinii biegłych zagranicznych, bo te okażą się tańsze (nawet z kosztem tłumaczenia dokumentacji medycznej) i na wyższym poziomie merytorycznym. Co wcale nie będzie dla mnie dziwne. Pozdrawiam!

    Odpowiedz

    JÓZEF MUNIAK 9 marca, 2019 o 00:19

    Jednym z zarzutów wobec lekarzy była zwłoka z odbarczaniem tamponady u mojego taty. Dowodem byla ilość odbarczonej krwi i skrzepów {1800 ml} oraz utrata przytomności przed operacją. Biegły z wiodącego ZMS zaniżył drastycznie ilośc odbarczonej krwi i uznał postępowanie lekarzy zgodne ze sztuką lekarską. Wszystkie ZMS-y odmówiły wydania ponownej opinii. Prokurator znalazł biegłego za pośrednictwem OIL , który stwierdził ,że „Prawidłowość postępowania potwierdza fakt przebiegu pooperacyjnego bez powikłań i wypisania pacjenta do domu w stanie ogólnym dobrym wydolnego krążeniowo i oddechowo”. Natomiast po tej opercji u mojego taty stwierdzono udar mózgu, ciężki zespół małego rzutu serca i niewydolnośc wielonarządową. I po ponad dwóch miesiącach leczenia zmarł.
    A za tego typu opinie odpowiedzialne jest MS. W niektórych przypadkach nie ma mozliwości uzyskania rzetelnej opinii i dlatego bezwzględnie MS powinno zawiązać współpracę z zagranicznym ośrodkiem medycznym. Ono pod każdym względem jest opłacalne bo wymusiłoby rzetelne opinie u naszych biegłych, które z kolei zdyscyplinowałoby lekarzy.

    Odpowiedz

    Dodaj komentarz

    Na blogu jest wiele artykułów, w których dzielę się swoją wiedzą bezpłatnie.

    Jeśli potrzebujesz indywidualnej pomocy prawnej, napisz do mnie :)

    Przedstaw mi swój problem, a ja zaproponuję, co możemy wspólnie w tej sprawie zrobić i ile będzie kosztować moja praca.

    Twoje dane osobowe będą przetwarzane przez Budzowska Fiutowski i Partnerzy. Radcowie Prawni w celu obsługi komentarzy. Szczegóły: polityka prywatności.

    Poprzedni wpis:

    Następny wpis: