Tytuł to cytat z wyjaśnień chirurga operującego dziecko. Laparoskop uszkodził śledzionę?! Sam uszkodził?!
Dziennik Łódzki napisał o tej tragedii tak:
„To miał być prosty, planowy zabieg. Dziś Pawełek nie żyje. Trzyletni Pawełek miał zaplanowany laparoskopowy zabieg urologiczny, który lekarze określają jako łatwy. W trakcie zabiegu nastąpiły komplikacje; doszło m.in. do krwawienia wewnętrznego z narządu znajdującego się poza tzw. polem operacyjnym. Chłopiec stracił ponad pół litra krwi. 3-latkowi ostatecznie podczas zabiegu usunięto… śledzionę.”
Śledzionę usuwa się zwykle wtedy, kiedy narząd ten jest uszkodzony mechanicznie (np. pęknie na skutek urazu) i dochodzi do zagrażającego życiu krwawienia do jamy brzusznej. U pacjenta spada ciśnienie krwi, traci przytomność. Natychmiastowa operacja usunięcia śledziony i podwiązanie jej naczyń krwionośnych jest wówczas operacją ratującą życie.
Trudno w to uwierzyć, że nagła awaria laparoskopu może uszkodzić organ znajdujący się poza polem operacyjnym. Ciekawe, jak wyglądało serwisowanie tego sprzętu… Dość powszechne są na przykład oparzenia pacjenta podczas operacji, ale nigdy nie dzieje się to bez przyczyny: we wszystkich tego typu prowadzonych przeze mnie sprawach okazywało się, że oszczędzano na urządzeniach, które nadawały się już tylko do wymiany, lub ich oprzyrządowaniu.
Warto byłoby również przeczytać protokół operacyjny, żeby zapoznać się się z przebiegiem wydarzeń, krok po kroku… Co sprawiło, że operator nagle znalazł się poza polem operacyjnym? Może zwykła nieostrożność?
Kilka lat temu prowadziłam sprawę zmarłego policjanta. W trakcie operacji operator pomylił organy i zamiast usunąć fragment nadnercza, usunął ogon trzustki, co spowodowało uwolnienie enzymów trzustkowych odpowiedzialnych za wystąpienie i rozwój zespołu wykrzepiania wewnątrznaczyniowego.
W sprawie zmarłego dziecka jest i inny wątek: szpital nie dysponował odpowiednim sprzętem służącym intensywnej opiece medycznej, której po operacji, kiedy jego stan zaczął się pogarszać, 3-latek potrzebował. Dziecko nie oddychało za pomocą respiratora, bo placówka, w której było operowane, nie posiada respiratora dziecięcego.
Rodzice, wybierając szpital, na pewno chcieli jak najlepiej: żeby operował uznany chirurg, żeby szpital był nowoczesny, żeby otoczenie było przyjazne.
Z pewnością nie zdawali sobie sprawy z faktu, że o zdrowiu ich dziecka może zdecydować niesprawny sprzęt. A o jego życiu brak respiratora i „wyczerpanie możliwości diagnostycznych”.
Na stronie szpitala można przeczytać:
„Hospitalizujemy rocznie około 1200 dzieci i wykonujemy około 340 operacji.”
Czy szpital, mając świadomość ryzyka nieprzewidzianych powikłań, jakie wiążę się z każdym zabiegiem operacyjnym, powinien podejmować się leczenia zabiegowego, nie mając nawet respiratora?
Szpital twierdzi, że nie jest to potrzebne, by prowadzić oddział chirurgii dziecięcej.
{ 0 komentarze… dodaj teraz swój }