Ta książka, poza bezpośredniością wyznania zamieszczonego w tytule sugerującego, że tematem będą błędy lekarskie, zainteresowała mnie też z uwagi na narodowość autora. Christian Unge zaakcentował ją już w podtytule: „Wyznania szwedzkiego lekarza”.
Szwedzki system ochrony zdrowia uchodzi u nas za wzorcowy. Począwszy od jakości, skończywszy na systemie wypłaty rekompensat poszkodowanym pacjentom za szkody poniesione w trakcie leczenia. Postuluje się więc u nas często „drugą Szwecję”.
„Należy jak najszybciej wprowadzić szwedzki system odszkodowań dla pacjentów”
– tak twierdzi m.in. prof. Romuald Krajewski z Centrum Onkologii – Instytutu w Warszawie. W Szwecji nie szuka się winnych wśród lekarzy, bo żeby pacjent dostał odszkodowanie, wystarczy udowodnić, że błąd lekarski miał miejsce i chory poniósł szkodę (No-Fault Patient Insurance – NFPI).
Czy na pewno?
Z książką „Jeżeli będę miał zły dzień, ktoś dziś umrze” wiązałam więc duże nadzieje na weryfikację tych poglądów. Nie pomyliłam się. Autor nie owija w bawełnę. Pisze nie tylko o swoich błędach i pomyłkach, ale też o tym, jak wygląda rzeczywistość w szwedzkich szpitalach. Czy opis:
„Byłem tamtej nocy jedynym lekarzem i miałem się zajmować wszystkimi pacjentami. Ostry dyżur chirurgiczny pełnił tak samo zagubiony kolega stażysta, którego w zasadzie nie widywałem. Nasze dyżurne wsparcie spało w domowych pieleszach, a ja sam dopiero zaczynałem rozumieć, jak czytać kartę pacjenta.”
– nie brzmi znajomo? Założę się, że mógłby się pod nim podpisać niejeden rezydent z polskiego szpitala, pozostawiony na samodzielnym dyżurze nocnym. Autor idzie jednak dalej. Nie pisze jedynie o wadliwej organizacji szpitala i obciążeniu szwedzkich lekarzy, którzy tylko 40 % swojego czasu poświęcają pacjentom, a aż 37 % na obowiązki administracyjne. Stać go też na autorefleksję:
„Moim zdaniem na ten właśnie aspekt naszej pracy – umiejętność przyznania się do pomyłki i przedyskutowania jej z innymi – powinniśmy zwracać baczniejszą uwagę. W kręgach lekarskich panuje powszechny lęk, że ktoś przyłapie nas na popełnieniu błędu. Dlatego właśnie większość lekarzy stara się ukryć swoje pomyłki.”
Unge za przykład modelowego rozwiązania podaje przy tym nie Szwecję, a Stany Zjednoczone i projekt amerykańskiego chirurga, dzięki któremu w wielu klinikach wprowadzono konferencje M&M. Konferencje Morbidity and Mortality (zachorowalność i śmiertelność – w wolnym tłumaczeniu) to nic innego jak cykliczne spotkania lekarzy, którzy omawiają przypadki pacjentów, którzy zmarli lub podczas ich leczenia coś poszło nie tak. Pomyłki kwalifikuje się jako preventable, potentially preventable i non preventable – czyli możliwe do uniknięcia (błędy lekarskie), potencjalnie możliwe do uniknięcia oraz niemożliwe do uniknięcia. Dyskutuje się otwarcie o niepowodzeniach po to, żeby ustalić co należy zrobić lepiej następnym razem.
Takie podejście wymaga jednak pokory. Szwedzcy lekarze, zdaniem Ungego, mają z tym problem. Brakuje im też pobudek do samokształcenia oraz systemu kontroli wiedzy.
„Większość lekarzy po rezydenturze jest w wieku trzydziestu pięciu do czterdziestu lat – przed nimi kolejne trzydzieści lat pracy jako specjaliści. Przez cały ten czas, jeśli jesteś dyploowanym specjalistą, twoje umiejętności nie są ani razu kontrolowane. Możesz pracować przez dziesięciolecia, nie słysząc od nikogo, że to, co robisz – stosowane przez ciebie leczenie albo sposób wykonania operacji – jest błędne. Dopiero, gdy popełnisz poważny błąd, który zostanie zgłoszony, być może – ale tylko być może – twój brak kompetencji wyjdzie na jaw.”
Czy o taką „Szwecję” nam chodziło? Autor rozwiał kolejny mit. Na marginesie wspomnę, że o tym, że mamy identyczny problem w Polsce, mówił także w głośnym już wywiadzie znany polski ortopeda: „Rozmowa o błędach medycznych z lekarzem, któremu nie jest wszystko jedno”.
Poza wszystkim, książkę pochłonęłam w jedno popołudnie. Z omawianych przeze mnie wątków nie wyciągajcie mylnych wniosków, że to super poważna, analityczna i – w związku z tym najpewniej – nudna publikacja. Nie.
Książka jest pasjonującym opisem wydarzeń związanych z pracą autora jako lekarza. Warstwę – nazwijmy ją – „beletrystyczną” wzbogacają trafne uwagi Ungego na temat organizacji świadczeń leczniczych i przyczyn niepowodzeń i błędów lekarskich. Co równie ważne: książka jest także relacją z pierwszej ręki o pracy wolontariuszy organizacji Lekarze Bez Granic.
Pasjonująca lektura, polecam!
Ps. Postuluje się też u nas „drugą Nową Zelandię”:) Napisałam o tym w poście: „Błąd medyczny: zgłaszać czy nie zgłaszać”.
{ 1 komentarz… przeczytaj go poniżej albo dodaj swój }
Dziekuje za informacje o ksiazce, z pewnoscia przeczytam.
W Polskiej kulturze istniala i nadal chyba istnieje przedziwna kultura (albo jej brak) obycia z popelnionym bledem. Juz nawet szkole. Jesli w szkole ktos zadaje pytanie, to tzn ze czegos nie wie. I jest to wstyd….(nie ma odpowiedzi na glupie pytanie…). Im bardziej na wschod tym mocniej jest to wpisane to w mentalnosc spoleczenstwa. Zuplenie inaczej jest w anglosaskiej kulturze, ktora zacheca do zadawania pytan i jest to nawet jedna z cech lideara. Bez leku, ze ujawnia sie braki w swojej wiedzy. Czasem z pozoru proste i podstawowe pytania prowadza do niezwyklych wnioskow i rozwiazan. Tego w Polsce w ogole nie ma, wszyscy wszystko wiedza (nawet jesli nie) i nie ma systemu, ktory promowalby usprawnianie niefunkcjonujacej sluzby zdrowia. Poniewaz nie ma systemu/wytycznych, to kazdy robi jak chce. A gdy pytam, dlaczego nie ma wytycznych, to mowi sie, z to kosztuje. Ale mnie sie wydaje, ze koszty bledow lekarskich sa duuzo wieksze i nie mysle o odszkodowaniach tylko przede wszystkim o ludzkich cierpieniach.
Podobnie jak z kontynuacja ksztalcenia….. jak w Szwecji..
Dobrego dnia LU