Czy Państwo likwidatorzy i pełnomocnicy ubezpieczycieli pamiętają, że ich słowa, te wypowiedziane na rozprawach i te ujęte w pismach procesowych, decyzjach i korespondencji z poszkodowanymi, mają moc? Nie, nie chodzi mi o moc „wygrania sprawy”. Chodzi o moc pogłębienia krzywdy poszkodowanych, ofiar błędów medycznych czy wypadków. Tego można uniknąć, nawet jeśli – jak Państwo (czego Wam nie zazdroszczę) – stoi się po ciemnej strony mocy.
Poniżej zamieszczam fragment tylko jednego z listów, jakie często otrzymuję, gdy moi Klienci zapoznają się z pismami ubezpieczycieli czy szpitali.
„To, co przeżyłem zarówno fizycznie jak i psychicznie w moim przekonaniu zasługuje nawet na większe odszkodowanie niż zawnioskowane. I nie chodzi mi tutaj, jak to ujęła druga strona, i co również jest dla mnie krzywdzące, o próbę „wzbogacenia” ale o faktycznie odczuwaną potrzebę odczucia zadośćuczynienia tego co się stało, pewnego rodzaju przeprosin z drugiej strony, uznania szkody i winy.
Tym bardziej podkreślanie przez drugą stronę, jakoby kwota xx tyś. zł powinna być satysfakcjonująca, jest w moim odczuciu kompletnym wyrazem braku szacunku i przejawów jakiejkolwiek empatii.
Nie dość, że doznałem krzywdy, to jeszcze druga strona (a w tym przypadku reprezentujące ją towarzystwo ubezpieczeniowe) zamiast starać się za wszelką ceną wynagrodzić zaistniała krzywdę i przeprosić w imieniu swojego klienta, traktuje mnie takim podejściem poniżej godności …
Jakbym to ja był jeszcze winien całej sytuacji.
Zdaje sobie sprawę, że jest celowe działanie i pewnego rodzaju „gra” drugiej strony, ale osobiście i emocjonalnie naprawdę trudno jest mi się z tym zmierzyć. Nie tego oczekiwałbym od strony, która występuje w imieniu sprawcy mojej tragedii.
Ciągle też nie rozumiem, dlaczego druga strona we wszelkich możliwych miejscach podkreśla „bezpłatną opiekę medyczną” NFZ. Przecież to nie jest żadna bezpłatna opieka – jest to opieka dobrowolna opłacana we własnym zakresie – czy to w ramach dobrowolnego ubezpieczenia zdrowotnego (przez prowadzących działalność gospodarczą) czy w ramach stosunku pracy. Tak więc niczym nie różni się od ubezpieczenia w prywatnej firmie ubezpieczeniowej czy pokrywania rachunków za leczenie bezpośrednio z własnej kieszeni. Istotny jest fakt, że gdybym jej nie opłacał, to nie należałaby mi się.
Tak naprawdę wg mnie sprawca powinien dodatkowo zapłacić za koszty leczenia do NFZ, który de facto występuje tu w roli ubezpieczyciela. Tylko dlatego NFZ pokrył koszty operacji, że wcześniej się ubezpieczyłem i opłacałem.
Na razie wygląda to tak jakbym z własnego ubezpieczenie auto-casco pokrywał naprawę szkody wyrządzoną przez osobę trzecią. Tak samo ubezpieczenie NFZ jest dobrowolnym ubezpieczeniem – pewnego rodzaju odpowiednikiem komunikacyjnego auto-casco.
Wg mnie nawet, jeśli jak twierdzi ubezpieczyciel, wszelkie wydatki powinny być pokryte w ramach NFZ, to w kolejnym kroku NFZ powinien wykonać regres wobec ubezpieczyciela (co tak naprawdę przekłada się ostatecznie i tak na pokrycie kosztów leczenia przez pozwanego).”
W ostatniej części mój klient poruszył ważny problem, o którym już kilkakrotnie pisałam w nieco innym kontekście. Warto zatem przypomnieć kilka najważniejszych kwestii co do kosztów ponoszonych przez poszkodowanego:
- sprawca i jego ubezpieczyciele są zobowiązani pokryć koszty zaspokojenia wszystkich udowodnionych przez poszkodowanego potrzeb, jakie są konsekwencją wypadku. I to niezależnie od tego, czy np. opiekę nad chorym sprawuje (nieodpłatnie) członek najbliższej rodziny czy opłacona pielęgniarka. Więcej na ten temat przeczytasz tutaj: „Opieka nad poszkodowanym, kto płaci?
- ubezpieczyciel ma obowiązek zwrócić poszkodowanemu uzasadnione i celowe koszty leczenia oraz rehabilitacji poszkodowanego niefinansowane ze środków publicznych. Więcej na ten temat przeczytasz w poście: „Koszty leczenia się należą!”
- nawet, jeśli poszkodowany pozyskuje środki na leczenie i rehabilitację z darowizn, zbieranych za pośrednictwem fundacji, to i tak nie zwalnia to ubezpieczyciela z obowiązku zrefundowania poszkodowanemu tych kosztów. Więcej na ten temat przeczytasz tutaj: „Same dobre wieści”
{ 4 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }
Dziwię się że doświadczony prawnik stawia się po „jasnej stronie mocy” cytując list pachnący bezmyślną roszczeniowością na kilometr.
Żeby nie być gołosłownym kilka cytatów i uwag do nich.
„Przecież to nie jest żadna bezpłatna opieka – jest to opieka dobrowolna opłacana we własnym zakresie – czy to w ramach dobrowolnego ubezpieczenia zdrowotnego (przez prowadzących działalność gospodarczą) czy w ramach stosunku pracy. ”
1. Nie ma w Polsce dobrowolnego ubezpieczenia zdrowotnego – ani w ramach prowadzonej działalności gospodarczej, ani w ramach umowy o pracę. Ubezpieczenie zdrowotne jest PRZYMUSOWE.
2. Tak zwane ubezpieczenie zdrowotne nie jest żadnym ubezpieczeniem, nie ma żadnych cech definiujących ubezpieczenie. To jest podatek, tylko nazwany ubezpieczeniem, więc wynikają z niego wszystkie konsekwencje jak dla podatku, nie dla ubezpieczenia.
3. Skoro jest to podatek to jednak istotnie różni się od faktycznego ubezpieczenia w firmie prywatnej, a w zasadzie są to sprawy nieporównywalne.
„Tak naprawdę wg mnie sprawca powinien dodatkowo zapłacić za koszty leczenia do NFZ, który de facto występuje tu w roli ubezpieczyciela”
To nielogiczny i niezrozumiały bełkot.
„Wg mnie nawet, jeśli jak twierdzi ubezpieczyciel, wszelkie wydatki powinny być pokryte w ramach NFZ, to w kolejnym kroku NFZ powinien wykonać regres wobec ubezpieczyciela ”
Ot kolejny przykład braku logiki i konsekwencji a tylko własne widzimisie.
Podsumowując, na przyszłość radził bym Pani mecenas gdy już cytuje listy klientów to wybierać raczej te, które nie wywołują antypatii i śmiechu z „poszkodowanego”.
Dzień dobry,
pozwoli Pan, że się odniosę po kolei.
Na wstępie uważam, że z żadnego fragmentu cytowanego przeze mnie listu nie da się wyinterpretować, że mój Klient jest „bezmyślnie roszczeniowy”. Nic Pan nie wie o jego sytuacji życiowej, a tym bardziej zdrowotnej, o roszczeniach i ich zasadności, a użyte przez Pana sformułowania nie przystoją merytorycznej dyskusji, jaką toczyć – mam nadzieję – jest Pana intencją.
Ad. 1. Ma Pan rację, w Polsce mamy obowiązkowe, a nie dobrowolne, ubezpieczenie zdrowotne. Świadczeniobiorcy przysługują wówczas świadczenia gwarantowane, za które sobie – w uproszczeniu – wcześniej zapłacił, uiszczając składkę zdrowotną. Myślę, że intencją mojego Klienta było podkreślenie, że nie mamy obowiązku pracować ani prowadzić działalności gospodarczej, a skoro to robimy, to zgadzamy się także na ponoszenie kosztów z tym związanych. Swoją drogą, wbrew temu co Pan pisze, istnieją dobrowolne ubezpieczenia zdrowotne, ale nie dotyczą osób, które mają tytuł do ubezpieczenia obowiązkowego.
Ad. 2. To zagadnienie ma charakter raczej akademicki, ale bliski jest mi ten pogląd: „Przymusowość, bezzwrotność, publicznoprawny charakter oraz powszechność składki na ubezpieczenie zdrowotne są cechami, które wynikają również z definicji podatku, o której mowa w art. 6 ordynacji podatkowej. Jednakże nie może to uprawniać do przyjmowania, że składka zdrowotna w swej istocie jest podatkiem. Jak już zostało wielokrotnie wskazane, składka na ubezpieczenie zdrowotne jest zaliczana do danin publicznych, a „ich konstrukcja nawiązuje w sposób odpowiedni do konstrukcji podatku — jako podstawowej, a zarazem wzorcowej daniny publicznej”.
Jako że obecny system ochrony zdrowia jest oparty na modelu ubezpieczeniowym, wydaje się, że danina, jaką płacą ubezpieczeni, słusznie została nazwana składką. Jednakże należy wskazać, że model ubezpieczeniowy nie odpowiada w pełni klasycznym ubezpieczeniom funkcjonującym na gruncie prawa prywatnego, a w związku z tym składka zdrowotna również nie spełnia kryteriów składki w ubezpieczeniach prywatnych. Brak jest bowiem jej ekwiwalentności. Wynika to z tego, że zadaniem państwa jest zapewnienie ochrony zdrowia wszystkim obywatelom, również tym, którzy nie osiągają jakichkolwiek dochodów. Brak ekwiwalentności składki zdrowotnej nie może jednak decydować o jej zaliczeniu do katalogu podatków.” – źródło tutaj: https://www.repozytorium.uni.wroc.pl/Content/117214/PDF/07_Lenio_P_Charakter_prawny_skladki_na_ubezpieczenie_zdrowotne_jako_zrodla_finansowania_swiadczen_opieki_zdrowotnej.pdf
Ad.3. Tego fragmentu Pana wywodu nie rozumiem. Skoro przyjęta w polskim prawie konstrukcja ubezpieczenia zdrowotnego oparta jest m.in. na zasadzie solidarności społecznej i założeniu, że ochrona zdrowia powinna być finansowana przez ubezpieczonych w zależności od ich możliwości ekonomicznych, to nie jest pozbawiony logiki pogląd, że skoro istnieje sprawca zdarzenia (wypadku drogowego), za którego finansowo odpowiada ubezpieczyciel OC, to koszty leczenia poszkodowanego ponoszone w pierwszej kolejności przez NFZ ze środków pochodzących z obowiązkowej składki zdrowotnej, powinny być w drodze regresu „odzyskiwane” od sprawcy szkody (jego ubezpieczyciela).
Osobiście, wolałabym, żeby – skoro mamy zasadę solidaryzmu społecznego – ewentualne nadwyżki mojej składki zdrowotnej były przeznaczona np. na leczenie chorych na choroby nowotworowe, a żeby za leczenie poszkodowanych w wypadkach płacili ich sprawcy, a nie ja. To byłoby sprawiedliwe. A Pan chce spłacać za kogoś jego długi? To oczywiście uproszczenie, ale o to chodzi w liście mojego Klienta.
Pana podsumowanie pominę. Mnie ani poglądy, ani tym bardziej sytuacja mojego Klienta nie śmieszą. Jeśli Pana śmieszą i wywołują u Pana antypatię, to nie rozumiem co jest powodem, że udręcza się Pan lekturą mojego bloga. Zdrowia życzę!
Jolanta Budzowska
Sądzę, że rzecz nie w tym, czy system ubezpieczenia zdrowotnego jest dobrowolny, czy obowiązkowy, ale w tym, że niezależnie od tego, po której stronie (mocy i sali sądowej) stoimy, zawsze warto być człowiekiem. Myślę o tym na przykład pisząc odpowiedź na pismo, w którym pełnomocnik przeciwnika, nie mając żadnego sensownego dowodu i bez większego związku ze sprawą zarzuca Klientowi alkoholizm. Albo kiedy inny pełnomocnik w innej sprawie pyta, przesłuchując rodzica niepełnosprawnego dziecka, dlaczego nie odda go do domu opieki, przecież byłoby taniej. Żeby jednak oddać sprawiedliwość – bardzo często spotykam się po tej drugiej stronie także z klasą, empatią i szacunkiem, który, zwyczajnie, jest (powinien być) podstawą wszystkich relacji międzyludzkich, profesjonalnych i nie.
Dla mnie najgorsze, a często zwyczajnie nieeleganckie, jest kwestionowanie krzywdy przez pełnomocników ubezpieczycieli i przez samych ubezpieczycieli. Powiedzenie matce, która straciła dziecko, że jej krzywda jest „niewielka” budzi same negatywne odczucia.