Według Wikisłownik, polskie przysłowie zawarte w tytule oznacza tyle co: „sympatia, pomoc, przychylność osób bogatych, na wysokich stanowiskach łatwo ulega zmianom, jest niestała i zależna od chęci, kaprysów”.
Ok, ani Sąd Najwyższy nie jest pstrym koniem, ani wyroki to nie łaska, ale coś na rzeczy z brakiem stałości co do poglądów na temat odsetek jest:-)
Odsetki od zadośćuczynienia są rzeczą istotną, szczególnie w sprawach o błędy medyczne, bo procesy – w zależności od stopnia skomplikowania sprawy – mogą się toczyć latami. Jak długo? Najkrótsze prowadzone przez mnie postępowanie trwało 2 lata, najdłuższe 15 lat (ale przejęłam je w stanie… hmm, bardzo zabałaganionym, po innym pełnomocniku, którego sprawa przerosła; od tego momentu udało się je zakończyć w – bagatela! – 5 lat…). W związku z ustabilizowanymi poglądami Sądu Najwyższego, który – co by nie mówić – nadaje ton sądom niższych instancji, zawsze jednak pocieszałam klientów, żeby nie martwili się czasem trwania procesu, bo po pierwsze: są w dobrych rękach:-), a po drugie: można na sprawę w sądzie patrzeć jak na korzystną lokatę: nie dość, że sprawie nie grozi już przedawnienie, to odsetki za czas procesu (czyli, mówiąc językiem kodeksu cywilnego, za czas opóźnienia) wynoszą aktualnie 7 %.
Sąd Najwyższy stał bowiem ostatnio stabilnie na stanowisku, że zapłata zadośćuczynienia powinna nastąpić niezwłocznie po wezwaniu dłużnika do zapłaty. Za wezwanie traktuje się ostatecznie moment doręczenia pozwu. Jeśli dłużnik jest świadomy tego, że powinien zapłacić, a nie płaci, należą się odsetki za czas takiego opóźnienia. Przekładając to na relacje pacjent – szpital – ubezpieczyciel, nie ma żadnych podstaw ku temu, żeby czas trwania procesu uprzywilejowywał szpital czy towarzystwo ubezpieczeniowe, w którym szpital wykupił polisę. Odsetki mają zapewnić poszkodowanemu swego rodzaju zryczałtowane wynagrodzenie za korzystanie ze środków pieniężnych, które mu się należą.
W ostatnim czasie został jednak wydany nieco niepokojący wyrok Sądu Najwyższego, którego najważniejszy fragment brzmi:
„Ustalenie wysokości zadośćuczynienia wg cen i z uwzględnieniem okoliczności na datę wyrokowania może uzasadniać przyznanie odsetek dopiero od tej daty, a nie już od daty wytoczenia powództwa.”
Czy jest to rewolucyjne rozstrzygnięcie? Nie. Co więcej, właściwie potwierdza, że przyznanie odsetek od daty wydania wyroku jest wyjątkiem, a nie regułą.
Kiedy takie rozstrzygniecie będzie trafne? Wówczas, kiedy w wyroku – jak w postępowaniu, w którym zapadło omawiane orzeczenie – sąd weźmie pod uwagę te elementy szkody i krzywdy poszkodowanego, które powstały dopiero po wezwaniu do zapłaty (po wniesieniu pozwu). Wysokość zasądzonej poszkodowanemu kwoty zadośćuczynienia w tym konkretnym przypadku uwzględniała bowiem także takie skutki wypadku, które powstały już po dacie wniesienia pozwu, a mianowicie element krzywdy w postaci rozpadu małżeństwa powoda.
Rzeczywiście, byłoby nawet nielogiczne, żeby „karać” dłużnika odsetkami od niezapłaconej kwoty, jeśli na ostateczną wysokość długu miały wpływ okoliczności, które nawet jeszcze się nie wydarzyły w momencie, kiedy poszkodowany wzywał dłużnika do zapłaty rekompensaty…
Nie jest to sytuacja częsta (że szkoda poszkodowanego ewoluuje w trakcie postępowania), zatem – podsumowując – nie ma co się przesadnie martwić o odsetki.
Przyznać muszę, że w tej sytuacji także tytuł tego wpisu nie jest trafny. Bo nie dość, że Sąd Najwyższy nie jest pstrym koniem, a wyroki to nie łaska, to nawet do braku stałości przyczepić się nie można:-)
O czym sama siebie powyższym wywodem ostatecznie przekonałam, czyli c.b.d.u.:-)
{ 0 komentarze… dodaj teraz swój }