Lepiej jest wykonać operację jądra niepotrzebnie niż przegapić skręt – to złota zasada lekarzy urologów i chirurgów dziecięcych.
Dlaczego? Bo rozpoznanie skrętu szypuły jądra, a szczególnie odróżnienie go od zapalenia jądra, jest trudne. Opiera się głównie na wywiadzie chorobowym i badaniu fizykalnym pacjenta, czyli wymaga uwagi lekarza i czasu. A tego najbardziej brakuje w kontaktach lekarz – pacjent, co jest jaskrawo widoczne podczas procesów o odszkodowanie za błąd lekarza…
Przydatne jest też badanie USG – ale po pierwsze, musi być dostępny aparat, a po drugie, musi być dostępny lekarz, który potrafi obsłużyć ten aparat i prawidłowo zinterpretować wynik.
I tak dotknęłam wątku, którego w zasadzie nie chciałam tym razem poruszyć.
Jak będzie wyglądała jakość udzielanej pomocy lekarskiej w nowej rzeczywistości Anno Domini 2018, kiedy jeden lekarz będzie dyżurował jednocześnie i w oddziale, i w SOR, gdzie najczęściej trafiają pacjenci z dolegliwościami sugerującymi skręt jądra?
Wystąpienie takiego na przykład skrętu jądra wymaga przecież szybkiej interwencji chirurgicznej, bo niedokrwiona tkanka jądra może ulec nieodwracalnej martwicy. Operację trzeba przeprowadzić tak szybko, jak to jest możliwe, najlepiej nie poźniej niż 4-6 godzin od momentu wystąpienia skrętu.
Skręt jądra to nie stan zagrażający życiu, z pewnością będą zdarzały się większe dramaty pacjentów. I dramaty lekarzy, którzy będą musieli sami podjąć decyzję komu pomóc: choremu w oddziale czy pacjentowi w SOR? Obu w jednym czasie się nie da, bo lekarz będzie jeden… W co najmniej jednym przypadku zatem z pewnością dojdzie do błędu medycznego – opóźnienia w udzieleniu pomocy lekarskiej. Przy czym z punktu widzenia prawa pacjenta do odszkodowania nie ma większego znaczenia, czy to lekarz popełnił błąd, bo na przykład działał zbyt opieszale, czy ten błąd (opóźniona operacja) ma charakter bardziej organizacyjny – wynika ze złego zaplanowania obsady dyżurowej przez dyrekcję szpitala.
Zastanawiam się jednak, jak na ocenę całej sytuacji, jakiej dokona po fakcie biegły, a potem sąd, wpłynie okoliczność, że takie działania dyrekcji będą zgodne z prawem, bo prawo wkrótce dopuści takie rozwiązania…
W jednej z opinii, wydanej właśnie w sprawie dotyczącej błędnego nierozpoznania skrętu jądra, widzę takie właśnie „zalążki” wskazywania, że właściwie nikt nie ponosi odpowiedzialności za niewykonanie badania USG:
„Należy jednak dodać, że dostępność badania USG może być ograniczona. Wynika to nie tylko z braku samych aparatów USG Doppler, chociaż ich ilość jest znacznie większa niż przed laty. Nie każdy lekarz potrafi bowiem obsłużyć technikę Dopplerowską w aparacie i wysnuć na tej podstawie prawidłowe wnioski kliniczne – tym bardziej w godzinach nocnych, gdy doświadczeni w tym względzie lekarze mogą być w domu – czyli poza ostrym dyżurem”.
Oby prawa pacjenta nie zaczęły być pustymi sloganami, na podstawie których nie będzie można niczego wymagać, bo zawsze znajdą się jakieś usprawiedliwienia dla ich niestosowania…
Swoją drogą, obecnie, kiedy prawo coraz częściej zmusza lekarzy do podejmowania się obowiązków, których prawidłowe wykonanie może być z założenia niemożliwe, interesy pacjentów i lekarzy zaczęły być zadziwiająco zbieżne: obu grupom chodzi o to, żeby możliwe było otrzymanie/udzielanie pomocy lekarskiej zgodnej z aktualną wiedzą medyczną.
{ 0 komentarze… dodaj teraz swój }