Do najczęstszych przyczyn śmierci statystycznie możliwych do uniknięcia należy między innymi „zaleganie” pacjenta na SOR w oczekiwaniu na specjalistę. SOR, czyli Szpitalny Oddział Ratunkowy.
SOR – niekończąca się opowieść. Lekarze, pielęgniarki i ratownicy medyczni mówią, że ich praca na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym to jak działanie w warunkach bojowych, a co najmniej jak na poligonie. Największe SOR przyjmują ponad setkę pacjentów dziennie. Pacjentów cierpiących na wszystko i tych nie cierpiących, którzy akurat mieli wolną chwilę i postanowili skorzystać bez kolejki z usług oddziału „z gumy”. Bo nie obowiązują tu żadne limity przyjęć poza ogólnikowym kryterium płynącym z ustawy o ratownictwie: zadaniem SOR jest udzielanie pomocy w stanach nagłego zagrożenia zdrowia lub życia.
Konia z rzędem temu, kto jasno określi co jest stanem nagłym, a co nim nie jest, i co jest zagrożeniem życia a co nie, a potem weźmie odpowiedzialność za odesłanie pacjenta z SOR bez zbadania i wykonania podstawowych badań. W efekcie SOR przyjmują każdego pacjenta, z każdą dolegliwością, o każdej porze dnia i nocy.
To podstawowe trudności, z jakimi mierzy się personel medyczny SOR. Nie podlegają dyskusji.
Od strony pacjenta może to wyglądać tak:
„Czekałem chyba z 2 czy 3 godziny na swoją kolej i nawet nie próbowałem protestować. Nie bardzo ma się wtedy ochotę na protesty, jak ci pół metra od twarzy przewiozą na noszach człowieka, którego chwilę wcześniej dostarczył ratowniczy śmigłowiec, i który wygląda, jakby już był bardzo blisko tego światełka w tunelu. A zaraz potem zmasakrowane ofiary wypadku drogowego z karetki.
Cieszysz się wtedy jak dziecko prawie, że ty tam jesteś ze znacznie mniej groźnego powodu. Że to mogłeś być ty i tam leżeć, a tamci dopiero o te życie walczą. I mogą przegrać. Że jakie ludzkie życie jest kruche. Naprawdę, lekarzy z takich oddziałów naprawdę szanuję, widziałem ich w akcji na żywo. Stają na uszach, żeby ratować człowieka. Nie jest to jednak miły widok. Ale pouczający. Po czymś takim nie trzeba mi było tłumaczyć, że wszyscy musimy czekać, bo cała lekarska obsada walczy o ludzkie życie i my z naszymi nie śmiertelnymi przecież przypadkami nie mamy aż takiego priorytetu.”
Albo tak:
Pacjentka, trzydziestoletnie kobieta, wieczorem zaczęła odczuwać bardzo silny ból pośladka i uda prawego. Następnego dnia udała się w godzinach przedpołudniowych do przychodni, gdzie lekarz X rozpoznał rwę kuszową i przepisał leki w postaci czopków, leków doustnych i maści. Z uwagi na to, że ból nie ustawał, pacjentka w kolejnym dniu ponownie poszła do przychodni, gdzie lekarz Y stwierdził obrzęk pośladka prawego, podwyższoną temperaturę ciała i potwierdził diagnozę rwy kulszowej oraz przepisał kolejne leki.
Dolegliwości nie ustępowały. Pacjentka w tym samym dniu w godzinach późnych popołudniowych trafiła więc do NZOZ, skąd lekarz skierował ją do szpitala na Oddział Neurologii z rozpoznaniem „Rwa kulszowa prawostronna”, z uwagi na brak poprawy terapeutycznej.
Zaraz potem pacjentka udała się wraz z rodzicami do szpitala. Ból kończyny dolnej prawej był tak silny, że czekając na swoją kolej „leżała zgięta wpół na kolanach matki”. Po jej wejściu do gabinetu w SOR lekarz dyżurny, po odsłonięciu przez pacjentkę okolicy uda i pośladka, dokonał oceny wzrokowej, w której stwierdził jedynie wzmożone napięcie mięśni przykręgosłupowych, nie stwierdził natomiast obrzęku.
Ponadto lekarz twierdził, że pacjentka odmówiła proponowanego leczenia, w tym wykonania badań diagnostycznych (badań krwi). Z danych podawanych przez pacjentkę wynika, że miała przy sobie skierowanie do neurologa, ale lekarz odmówił jego wezwania i dopiero na jej prośbę dokonał badania. Z dokumentacji wynika, że pacjentka zgłosiła się z powodu dolegliwości bólowych kręgosłupa lędźwiowo-krzyżowego, ponadto w dokumentacji medycznej zawarto adnotację „chora roszczeniowa. Nie wyraża zgody na proponowane leczenie”.
Postawiono diagnozę: rwa kulszowa, zastosowano zastrzyk domięśniowy z Vit. B12, Pyralgini i Dexavenu oraz zalecono dalsze leczenie ambulatoryjne. Ponadto odnotowano, że „pacjent ma się zgłosić do dalszego leczenia ambulatoryjnego”. Z dokumentacji medycznej wynika również, że lekarz dyżurny SOR na pierwszej stronie historii choroby podał rozpoznanie „zespół korzeniowy”. W aktach sprawy brak jest dokumentacji medycznej, z której wynikałaby proponowana – wg relacji lekarza – diagnostyka i leczenie czy też odmowa pacjentki poddania się proponowanemu leczeniu.
Pacjentka została odesłana do domu.
W kolejnym dniu, po kolejnej prywatnej wizycie pacjentka kolejny raz została skierowana do szpitala, po wcześniejszym uzgodnieniu przyjęcia przez lekarza. W tym samym dniu około godzin południowych pacjentka została przyjęta do szpitala na Oddział Chirurgiczny, gdzie rozpoznano ropowicę kończyny dolnej prawej i natychmiast rozpoczęto leczenie. Pacjentka cierpiała na martwicze zapalenia powięzi o etiologii Streptococcus pyogenes. Gdyby diagnostyka trwała kilka godzin dłużej, pacjentka prawdopodobnie nie przeżyłaby. O innej sprawie związane z zakażeniem tym groźnym drobnoustrojem przeczytać można tutaj.
Lekarz internista (dyżurny SOR) przyjmujący pacjentkę za pierwszym razem na SOR popełnił błąd diagnostyczny, stawiając rozpoznanie rwy kulszowej w oparciu jedynie o fragmentaryczny wywiad oraz badanie palpacyjne. Czy to był rażący błąd? Chyba tak, bo lekarz nie zrobił właściwie nic, żeby zdiagnozować przyczyny dolegliwości pacjentki.
Żeby postawić właściwą diagnozę (zakażenia skóry okolicy pośladka i uda prawego) należało:
- zebrać szczegółowy wywiad,
- zmierzyć temperaturę i parametry życiowe,
- zbadać pacjentkę (tym bardziej, że dolegliwości bólowe były bardzo nasilone),
- szczegółowo określić rodzaj i pochodzenie obrzęku na pośladku i udzie,
- wykonać badania podstawowe i dodatkowe, w tym oznaczyć CRP, wykonać usg i badanie dopplerowskie tętnic.
Po uzyskaniu badań i ustaleniu rozpoznania należało pacjentkę przekazać z SOR do oddziału o odpowiednim profilu.
W przypadku braku zgody na proponowane badania i leczenie należało dokonać wyszczególnienia procedur, na które pacjentka nie wyraziła zgody.
Lekarz internista powinien skonsultować pacjentkę neurologicznie lub od razu skierować do dyżurnego neurologa (zgodnie ze skierowaniem na SOR). Lekarz neurolog mógłby wówczas wykluczyć rozpoznanie rwy kulszowej.
To podsumowanie nie jest moją oceną medyczną, więc jeśli komuś już sam się w głowie układał złośliwy komentarz w stylu „czy Pani jest lekarzem i kto na jakiej podstawie formułuje Pani tak kategoryczne oceny” itd. 🙂 – to proszę tak nie pisać. Przytoczyłam z grubsza to, jak podsumowali to nieszczęsne leczenie biegli. Ale warto dodać, że dokładnie takie zarzuty postawiliśmy też w pozwie…
Spory o SOR na pewno nie umilkną, przynajmniej tak długo, jak długo te oddziały będą przyjmowały wszystkich pacjentów chorych na wszystko, i to bez kolejki. Pacjenci mają jednak prawo nadal wymagać od lekarzy leczenia zgodnego z aktualną wiedzą medyczną, a lekarze i pielęgniarki od pacjentów respektowania zasad dostępu do świadczeń leczniczych.
I to wszystko także na SOR. Nie ma taryfy ulgowej.
p.s. Pojęcie “zgonów do uniknięcia” zostało po raz pierwszy sformułowane przez R.M. Zollingera w Archives of Surgery w 1955 r. W opublikowanych dotychczas pracach, głównie amerykańskich, liczba zgonów do uniknięcia szacowana jest od 2-50%.
{ 6 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }
Przepraszam że komentuje ale nie mogę się powstrzymać:
„CRP, wykonać usg i badanie dopplerowskie tętnic.”
Nie wnikając w całą resztę, w tym postawione wnioski, to jeśli biegli uznali że w tym wypadku należało wykonać dopplera tętnic a nie żył, to potencjał intelektualny naszych biegłych jest niewielki.
” lekarz twierdził, że pacjentka odmówiła proponowanego leczenia, w tym wykonania badań diagnostycznych (badań krwi)”
Ale czy w dokumentacji ostatecznie była adnotacja o odmowie wykonania badania krwi czy jest to twierdzenie lekarza w trakcie procesu. Pacjenci odmawiający poddania się jakiejś procedurze często odmawiają również podpisania odmowy na formularzach zgody / braku zgody.
Tak stwierdzili. Potencjał intelektualny biegłych jest jaki jest, w obie strony;)
W dokumentacji nie było żadnej adnotacji o odnowie pacjentki poddania się jakiekolwiek procedurze. Że odmówiła, twierdził tylko lekarz, przeczą temu fakty i zeznania innych świadków.
Jestem ratownikiem na sorze i nurtuje mnie kwestia samowolnego oddalenia sie pacjenta z sor-u. Oczywiście po takim fakcie odnotowujemy to w dokumentacji i podbijamy się pod tym ale jak wygląda sprawa naszej prawnej odpowiedzialności w takiej sytuacji? Czy mam tego pacjenta starać sie zatrzymywać (patrz. czuć odpowiedzialność za jego decyzje) ? Co jeśli jest to pacjent pod wpływem alkoholu lub/i agresywny? Czy może zawsze w takiej sytuacji zawiadomić Policje? A może wystarczy raz poprosić pacjenta aby nie wychodził, a potem odnotować iż nie reagował na wezwanie o pozostaniu? Czy mamy sie czego obawiać jeśli pacjent wyjdzie i zrobi coś komuś/sobie?
Taki pogląd znalazłam w specjalistycznym serwisie: https://www.zdrowie.abc.com.pl/artykuly/czy-w-przypadku-gdy-pacjent-samowolnie-opuszcza-oddzial-szpitalny-nalezy-powiadomic-policje,14659.html
Wg mnie, jeśli nie ma ewidentnego zagrożenia życia, podejrzenia, że pacjent nie podejmuje świadomie decyzji, albo pacjent nie jest pod wpływem narkotyków lub alkoholu, itd, to zinterpretowałabym to jako świadomą rezygnację z leczenia. Z jednym zastrzeżeniem: że jeśli wcześniej zgłaszał, że jak nie zostanie przyjęty, to sie oddali, to trzeba tę sytuację wykorzystać do udzielenia mu szczegółowego pouczenia o potencjalnych negatywnych konsekwencjach dla jego zdrowia i życia. Wszystko z adnotacjami w dokumentacji, dwóch osób z personelu. Jeśli jest cień watpliwości, proszę zawiadomić Policję, tak będzie dla Państwa zawsze bezpieczniej.
Oczywiście, to tylko mój pogląd, nie ma pewności, czy takie działanie zabezpiecza Państwa przed wszystkimi prawnymi konsekwencjami.
Najczęściej właśnie robią to osoby pod wpływem alkoholu, często do tego agresywne. Sytuacja jest w moim odczuciu dwustronna tzn. z jednej strony na pewno najbezpieczniej jest zawiadomić policje, lecz tę decyzję ja zostawiam lekarzowi który pacjenta prowadzi 😉 a Ci rzadko na to sie decydują wiemy dlaczego. Z drugiej zaś pacjent który jest pod wpływem ale chodzi dyskutuje oczywiście bluzga i nie reaguje na nasze prośby uważam że jest świadomy również decyzji „wychodzę-nie będę leczony”. Ci pacjenci u których podejrzewamy zagrożenie życia no są to pacjenci których wysokie upojenie w zasadzie nie pozwala na takie zachowania.
Witam.Wszyscy tu macie rację jeśli chodzi o pacjentów pod wpływem alkoholu czy innych używek.Ja jednak na się zgłosiłam się z bóle jelit 23.11 o godz.18.30 a sama opuściłam się 24.11 o godzinie 15 bo siedzenie tyle godzin na krześle tylko o wodzie,po kroplówkach z nospy,pyralginy,ketanolu,zrobieniu 4wlewów odbytniczych w łazience do której co chwilę chcieli wchodzić inni pacjenci oparta o muszlę klozetową a do dyspozycji kawałek ligliny (mydła w dozowniku brak),szczotki do czyszczenia WC po sobie brak.Na lekarza doczekać się nie można ,wypisać nie chcą bo musi to zrobić lekarz, który jest z następnej zmiany i on nie kojarzy kim jestem i na co czekam a wynika badań są szukane bo zaginęły w akcji.Od tego siedzenia coraz gorszy ból brzucha ,wymioty żółcią .Uciekłam w gorszym stanie niż zostałam przyjęta na sor jeszcze z wenflonem w ręce.Dzisiaj 25.11 czuję się już lepiej i to dzięki temu że po 20 godzinach przepychania z krzesła na krzesło postanowiłam ulżyć sobie w domu położeniem się na łóżko.Wystarczyło zrobić te lewatywy i zrobić wypis i skierować do lekarza o danej specjalizacji a nie kazać czekać nie wiadomo na co na cholernym krześle .